13 marca 2014

Reportaż: waga ciężka

Mariusz Szczygieł dokonał rzeczy monumentalnej. Wraz ze swoim zespołem przekopał się przez publiczne i prywatne księgozbiory, poszukując wszelkich śladów reportaży, które ukazywały się od początku ubiegłego wieku. Mimo iż, jak sam przyznaje we wstępie do „Antologii 100/XX”, nie było to łatwe, gdyż wczesne reportaże ukazywały się raczej w gazetach, niż w formie książkowej, efekty są imponujące. Ponad 1600 stron, dwa tomy, trzy kilogramy i stu autorów, w tym tak nieoczywiste nazwiska jak Zofia Nałkowska, Wanda Wasilewska czy Jerzy Urban. Wagi (nomen omen) tego wydarzenia nie da się przecenić, zwłaszcza, że Szczygieł zdecydował się zejść z utartej ścieżki i wybrać reportaże nieoczywiste, zapomniane, niezbyt kojarzone ze swymi twórcami. To zdecydowanie jedno z najważniejszych wydarzeń literackich 2014 roku, nie tylko z dziennikarskiego punktu widzenia.

antologia_1_i_2

Mówisz „reportaż” i od razu przed oczami staje Ci Wojciech Tochman w slumsach Manili. Mówisz „reporter” i widzisz w wyobraźni Jacka Hugo-Badera przemierzającego okręg magadański wysłużonym kamazem. W ciągu ostatnich trzydziestu lat nowe pokolenie polskiej szkoły reportażu zyskało sobie legitymizację i powszechne uznanie. Pojawili się ludzie o świeżym spojrzeniu, nie bojący się – i wreszcie mogący bez przeszkód – wyruszyć na gorszą stronę globu, by przynieść nam świadectwo. Od Uralu, przez Pictairn, po Wyspy Owcze – byliśmy wszędzie. Wychowankowie Ryszarda Kapuścińskiego, Hanny Krall, Małgorzaty Szejnert udowodnili klasę – swoją, a także swoich nauczycieli. W dodatku okazuje się, że ludzie to czytają. W kraju o zatrważająco niskim poziomie czytelnictwa Jacek Hugo-Bader, Wojciech Jagielski czy Mariusz Szczygieł zyskali sobie status twórców kultowych. Nie byłoby jednak tego sukcesu, gdyby nie żyzna gleba, na której mógł się ukształtować.

 

Szczygiel _(c)_Korta

Aby dobrze ocenić skalę pracy, jaką wykonał zespół Szczygła, warto sobie uświadomić, że na każdy reportaż, który znalazł się w antologii, przypada siedem przeczytanych. Siedemset reportaży w rok – robi wrażenie. Dodajmy do tego jeszcze dotarcie do twórców (lub ich spadkobierców) i uzyskanie od nich zgody na wykorzystanie konkretnego tekstu, co – jak się okazuje – nie było proste. Reporterzy to, nie ukrywajmy, istoty nieco próżne, posiadające własne zdanie na temat tego, który ich tekst powinien zaleźć się w antologii. Zważywszy na to, fakt, że kompendium ujrzało światło dzienne po zaledwie roku pracy, jawi się jako coś w rodzaju cudu, który należy kontemplować z należną mu zadumą.

 

 

Istnieje pewna różnica – da się ją wyczuć pomiędzy wierszami – między reportażem polskim a zagranicznym. Zagranicznym reporterom często zdarza się nadmierna fabularyzacja, próba stworzenia czegoś w rodzaju non-fiction novel, co nie do końca odzwierciedla to, czym moim zdaniem reportaż powinien być. Ale czym właściwie jest ten gatunek? Im głębiej w historię wchodzimy, tym trudniej odpowiedzieć na to pytanie precyzyjnie. Czy tekst Janusza Korczaka „Nędza Warszawy”, noszący jeszcze w istocie piętno pozytywistycznej idei pracy u podstaw, jest już reportażem? Czy są nim notatki z syberyjskiego wygnania Sieroszewskiego? Czy Tadeusz Staniewski może być zaliczony w poczet reporterów historycznych, skoro nie miał tej świadomości, pisząc na temat strajku szkolnego we Wrześni?

Większość zawartych w antologii tekstów dotyczy rzeczywistości rodzimej, choć zdarzają się również reportaże o bardziej egzotycznych krainach: jak bardzo nostalgiczny w wymowie tekst Jana Parandowskiego „Dwie wiosny” (1927). Twórca „Mitologii Greków i Rzymian” pojechał do kolebki naszej kultury dopiero po napisaniu samej ksiązki. Stosunkowo często pojawia się tematyka rosyjska i amerykańska – te dwa kraje od początku XX wieku kształtowały naszą świadomość. Tematyka reportaży jest niezwykle rozległa, dotyka choćby zagadnień kryminalnych, jak „Proces o zabójstwo tancerki” (1932), relacja sądowa Ireny Krzywickiej, znanej głównie jako skandalizująca pisarka, czy społeczno-obyczajowych, jak „Szpan” (1979) Grzegorza Nawrockiego, dzięki któremu można się dowiedzieć, że styl był kwestią życia i śmierci także za głębokiej komuny. Nie brakuje ludzi piszących, których poznajemy od zupełnie nieznanej strony: Melchior Wańkowicz tym razem nie snuje opowieści o Kresach, lecz zachwyca się potęgą Centralnego Okręgu Przemysłowego („Po co koza rogi ma”, 1938). Jerzy Urban nie zdążył jeszcze stać się bezbożnym cynikiem i popełnił świetnie napisany reportaż wcieleniowy – najpewniej pierwszy w polskiej historii reportażu – podszywając się pod właściciela agencji matrymonialnej („Pamiętnik swata”, 1957). Udało mu się wywołać tak wielki szok obyczajowy, że już pod koniec tekstu ogłaszał, iż szuka adwokata, przewidując kłopoty. Są reportaże, których przez długi czas oficjalnie przeczytać nie było można, jak krytyczny tekst Kapuścińskiego o Nowej Hucie („To też jest prawda o Nowej Hucie”, 1955), „W Parowozie” (1950) Marii Dąbrowskiej, czy reportaże z końca lat 70. i 80., które z braku możliwości publikacji oficjalnymi kanałami ukazywały się w „Wiadomościach Wędkarskich” (casus Hanny Krall).

 

Cenny dodatek stanowią wstępy Mariusz Szczygła do każdego z reportaży, w których poznajemy sylwetki autorów i okoliczności powstania danego tekstu. To właśnie te elementy wraz z posłowiem pióra Kazimierza Wolnego-Zmorzyńskiego, medioznawcy i profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, czynią tę antologię pozycją wyróżniającą się wśród innych. To nie zwykły zestaw tekstów, ale uważnie wyselekcjonowany zbiór, podparty merytorycznymi opracowaniami, tworzący skończoną całość (która niewątpliwie mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, co nie znaczy: lepiej). Przy tych możliwościach zdecydowanie się na chronologiczny układ reportaży wydaje się być jedynym logicznym sposobem uporządkowania całości: jakakolwiek próba kategoryzacji tak dużej ilości materiału mogłaby skończyć się katastrofą.

 

Niezaprzeczalną zaletą tego opracowania jest wyciągnięcie na światło dzienne tekstów kompletnie zapomnianych, do których nawet miłośnik gatunku zapewne by nie dotarł. Tym bardziej więc cenię sobie determinację Mariusza Szczygła, który nie zgadzał się na umieszczanie w antologii tekstów powszechnie kojarzonych z danym twórcą – dzięki temu antologia jest czymś więcej niż najlepszym nawet „the best of”. Świat dziennikarski dostał za to nowy podręcznik do nauki gatunków dziennikarskich, który dla studentów powinien stać się lekturą obowiązkową. Wszyscy inni mogą po prostu cieszyć oczy perełkami polskiej literatury XX wieku. Dobra zabawa gwarantowana, chociaż jest to przy tym pierwsza książka, z której powodu rozważam kupno czytnika – ze względu na gabaryty dosyć ciężko czyta się ją w tramwaju. A 1600 stron nie przeczyta się samo.

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także