Zapłakałem w kinie. Rzewnie i spontanicznie, żałobnie i wzruszeniowo, niepowstrzymane potoki łez mi się polały, a zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, nie tylko mnie chusteczek zabrakło, w ciszę na sali zaczęły się wdzierać aleatoryczne przedęcia pełnych nosów; jakby na widowni każdy się zmagał z nagłym przypływem wzruszenia i czekał na przyzwolenie, a kiedy już pierwsze smarknięcia dało się wysłyszeć, kiedy już szlochacz-sygnalista dał znak, można było oddać się zbiorowemu afektowi – mówię wam, kino zaczęło tryskać łzami jak jeden wąż (ogrodowy).
Czołówka listopadowej listy bestsellerów pokazuje różnorodność polskiej literatury w pełnej krasie, a jednocześnie jej czytelniczą siłę, bo nasi autorzy nie dopuścili na podium najnowszej powieści Dana Browna, a przecież na całym świecie jego „Inferno” od razu wspięło się na szczyty. My jednak chętniej czytamy swoje.
Język - to narząd smaku. Ale i narząd umożliwiający mówienie o smaku. Od kiedy w naszym kraju pojawiły się nowe smaki, nowe kuchnie, nowe przyprawy - a za nimi i nowe potrawy - pojawiły się też nowe sposoby mówienia i pisania o jedzeniu.
"Weźmy »Zbrodnię i karę« i przeróbmy ją na rock and rollową piosenkę" – nawoływał w latach 60. Lou Reed, lider zespołu Velvet Underground, poeta wykorzystujący siłę i bezpośredniość przekazu muzyki rockowej. Jego literackimi wzorami byli, poza Dostojewskim, tacy pisarze jak Raymond Chandler, William S. Burroughs i Edgar Allan Poe. Bohaterami swoich opowieści-piosenek, uczynił nowojorskich wyrzutków, ćpunów, transwestytów i dewiantów, nawiązując do tradycji literackich swoich idoli.
Czasami by stworzyć dzieło, wystarczy pusta kartka papieru. Taką właśnie kartkę pośród szkolnych papierzysk w 1930 roku znalazł John Ronald Reuel Tolkien. Dobiegający czterdziestki profesor literatury nie tylko kartkę znalazł, ale i zapisał na niej pamiętne zdanie: „W pewnej norze ziemnej mieszkał sobie pewien hobbit”.