Recenzja
A jak atlas świata, czyli Andruchowycz monstrualny
„Leksykon miast intymnych” Jurija Andruchowycza to dzieło imponujące rozmiarami i rozmachem autorskiego konceptu. Na kartach jednej książki znajdziemy opowieści o 111 miastach, tworzących osobisty atlas świata.
Seledynowa Polska, żółta Rumunia, Anglia zielona, a USA i RFN w najobrzydliwszym, ciemnobrunatnym kolorze. Obszar ZSRR zawsze różowy. Na radzieckich mapach rozmieszczenie kolorów było w pewien sposób stygmatyzujące, wspomina Jurij Andruchowycz, dla którego obcowanie z mapą było jednym z fundamentalnych doświadczeń dzieciństwa, doświadczeniem nie tylko poznawczym, ale też estetycznym. „Odkąd pamięcią sięgam – przejawiałem maniakalną skłonność do ich oglądania”, pisze w przedmowie do „Leksykonu”. Mapy były dla niego źródłem natchnienia, dawały namiastkę wolności i niosły ze sobą marzenia o dalekich podróżach.
Z zamiarem stworzenia literackiego leksykonu Jurij Andruchowycz nosił się już od dłuższego czasu. Dwie poprzednie próby – projekt „Glosariusz” i „Mała Ukraińska Encyklopedia Aktualnej Literatury” – nie zaspokoiły jego ambicji encyklopedysty. Jak pisze w przedmowie do „Leksykonu miast intymnych”, w książkach o charakterze almanachu pociągało go przede wszystkim wrażenie wyczerpującego podejścia do tematu, choć najczęściej ta kompletność jest tylko pozorna. W trzeciej próbie Andruchowycz na warsztat wziął miasta, które odwiedził i które zaważyły na jego postrzeganiu świata. Te doświadczenia, czasem bardzo osobiste, intymne jak w tytule, postanowił usystematyzować, poddać rygorowi litery i liczby.
„Leksykon miast intymnych” ukazał się na Ukrainie w 2011 roku. W skład zbioru wchodzą opowiadania o 111 miastach, premiera książki miała miejsce 11 listopada, zaś jej cena rynkowa w kraju autora wynosiła 111 ukraińskich hrywien. Liczba jest jednym z czynników organizujących literacką przestrzeń dzieła, drugim jest alfabet. Takie wtłoczenie treści doświadczenia w abstrakcyjny system alfabetu wydaje się zaprzeczeniem ducha literackiej swobody i ułańskiej fantazji autora „Dwunastu kręgów”. Z drugiej strony otwiera to przestrzeń dla nowej zabawy, gry znaczeniami. Ułożenie miast w porządku alfabetycznym, w oderwaniu od geograficznego kontekstu mapy, umożliwia zaistnienie bliskości pomiędzy obszarami kulturowo bardzo od siebie odległymi. Alfabet, pisze Andruchowycz, „wymieszał przestrzenie i miejscami otwarcie zakpił z granic”. Oczywiście, lektura linearna to niejedyny możliwy sposób odczytywania „Leksykonu”, do łamania tej konwencji zachęca sam autor, proponując czytanie kluczem dat powstawania tekstów, zgodnie z biegiem rzek, czy metodą na chybił trafił.
Zróbmy więc mały eksperyment, zgodnie z zaleceniem Andruchowycza. Trzy losowo wybrane miasta. O Berlinie przeczytamy, że najlepiej się w nim pisze dzienniki, dowiemy się, że w Hamburgu na dworcu głównym puszcza się muzykę klasyczną, aby przegonić bezdomnych, a w Essen będziemy się zastanawiać, czy tajemniczy profesor Kosakosky istniał naprawdę. Tylko tyle i aż tyle. Istotny jest fragment, epizod, błysk. Widać wyraźnie, że książka Andruchowycza zbudowana jest na zasadniczym kontraście – formuła leksykonu stwarza pozory wyczerpującego podejścia do tematu, ale sam sposób pisania o miastach pozostaje daleki od kompletnego opisu. Jest w książce kilka wyjątków od tej zasady, pojawiają się bowiem miasta szczególne, jak Lwów, Paryż, Nowy Jork, którym autor dedykuje mini-powiastki bądź mini-eseje.
Andruchowycz tylko pozornie pisze o miastach – tak naprawdę pisze o sobie. „Leksykon miast intymnych” nie jest w żadnym razie przewodnikiem, raczej powieścią awanturniczą rozbitą na szereg punktów rozrzuconych po mapie. Mamy więc pijackie eskapady, epizody o zabarwieniu erotycznym, pojedynki na poetyckie pienia. „Od miasta do miasta”, klimat niemal jak u Blaise Cendrarsa. Narracje ukraińskiego prozaika nie mają nic wspólnego z melancholijnymi podróżami w czasie i przestrzeni innego pisarza, z którym autor się przyjaźni, Andrzeja Stasiuka. Dla Andruchowycza ważniejsze niż szczegółowe opisy i obserwacje są fakty, zdarzenia, ludzie spotkani na drodze.
Cees Nooteboom, holenderski poeta i autor książek podróżniczych, używa pojęcia „rozszerzanie” na określenie intensywnego przyrostu doświadczeń w trakcie podróży. „Rozciągam się wraz z tym, co wchłaniam, widzę, zbieram”, pisze Nooteboom. W „Leksykonie miast intymnych” Jurij Andruchowycz rozrasta się do niesamowitych, niemalże monstrualnych rozmiarów. Tym lepiej dla czytelników!