Recenzja
Austria – kraj z Bernharda
Austria kojarzy się większości Polaków z ładem, porządkiem i dobrobytem. Ci, którzy pokuszą się o dłuższe zastanowienie, dorzucą być może jeszcze do listy księżniczkę Sisi, cesarza Franciszka Józefa, Mozarta i Alpy. Florian Klenk swoimi reportażami udowadnia, jak świetnie działa PR zachodnich państw, który pozwala skonstruować wizerunek doskonale wybielony, a jednocześnie daleki od realiów. Klenk wyciąga bowiem na światło dzienne sprawy, o których wygodniej jest milczeć.
„Kiedyś był tu koniec świata” to zbiór reportaży opublikowanych wcześniej w redagowanym przez autora wiedeńskim tygodniku „Falter”. Teksty łączy – mniej lub bardziej oczywisty – motyw przewodni, czyli granice. Klenk opowiada o realnych, wyznaczonych i strzeżonych granicach państw, ale przede wszystkim o tych niedostrzegalnych: kulturowych, społecznych, ekonomicznych, religijnych, które dzielą społeczeństwo często o wiele wyraźniej i zdecydowanie boleśniej.
W „Kiedyś był tu koniec świata” znajdziemy nielegalnych imigrantów, trafiających do obozu przejściowego, z którego jednak za sprawą opieszałości urzędników większość z nich nigdy po stronie austriackiej nie wyjdzie. Klenk opowiada o handlu ludźmi i szantażowanych, a także bitych prostytutkach na pograniczu czesko-niemiecko-austriackim, które muszą obsługiwać od kilkunastu do kilkudziesięciu klientów dziennie, by spłacić swój wirtualny, ciągle rosnący dług. Ale spotkamy tutaj także i prostytutki nieletnie, ekskluzywne, dostarczane wprost do pokoi hotelowych najbardziej wpływowych i zamożnych ludzi. Austriak przybliża również kulisy adopcji dzieci z Trzeciego Świata, które padły ofiarą porwań lub zostały sprzedane pośrednikom za absurdalnie niskie kwoty. Ciekawy tekst poświęca autor Ernie Wallisch, byłej strażniczce obozu koncentracyjnego, która nie została nigdy osądzona (i to nie jedynie przez sądy, ale nawet przez własne otoczenie), mimo licznych oskarżeń o wyjątkową brutalność.
Austriacki reporter porusza w swych tekstach temat, którego żaden kraj ani naród nie podejmuje chętnie: temat winy i odpowiedzialności – tej bardziej aktualnej, ale także tej, od której uciekają kolejne pokolenia. Kraj, w którym ludzie codziennie pozdrawiają się nawet w największych miastach „Grüß Gott!”, okazuje się jednocześnie miejscem nietolerancyjnym, istnym królestwem fałszu. Wygoda jest tutaj ważniejsza od prawdy. Obraz, który wyłania się z książki Klenka, bardzo przypomina to, co doskonale znają czytelnicy Thomasa Bernharda.