6 marca 2014

Bunt napędza życie

Lektura autobiografii znanej pisarki i felietonistki przypomina żeglugę po nieuregulowanej rzece. Pokonując meandry piętrowych dygresji i wiry, w których fakty mieszają się z rodzinną mitologią, składamy hołd wszystkiemu, co żyje i powraca dzięki pamięci.

 

Autorka wielokrotnie sygnalizuje, ostrzegając niejako zbyt niecierpliwych żeglarzy, że „Kobieta zbuntowana” to autobiografia totalna. Na jej kartach „czas teraźniejszy i przeszły szaleją we wspólnym tańcu, w jednej parze”, co rejsu nie ułatwia, ale i czyni go fascynującym. Krystyna Kofta, będąc zarazem autorką, narratorką i bohaterką książki, rozdziela owe role, dzięki czemu unika „męczącego” ja i często pisze w trzeciej osobie liczby pojedynczej. Zastrzega, że pisanie autobiografii to przywoływanie lub często ponowne stwarzanie świata już raz stworzonego, a bunt – także wobec konwencji – napędzał ją od zawsze. Wreszcie przyznaje, że potencjalni krytycy mogą jej „naskoczyć” (dosadne sformułowania i celne aforyzmy to niewątpliwe zalety książki). Można uznać to wszystko za formę asekuracji, gdyż książka jest dość obszerna, miejscami wręcz przegadana, nie brak tu także irytujących (licznych przy tym) powtórzeń. Tym samym ucieczka w prozę, nadanie wspomnieniom charakteru powieści nieco osłabia owe zarzuty, niemniej złośliwy czytelnik zapyta z przekąsem, czy książka miała redaktora. Ktoś będzie czytał „Kobietę zbuntowaną” we fragmentach, inny przeczyta całość, ale nikt, kto świadomie po nią sięgnął, poszkodowany nie będzie.

 

Zresztą czy tak naprawdę jest na co się skarżyć? Kto z nas oddając się wspomnieniom pozostaje bez winy? Trudno przecież wymagać od pamięci nadmiernego rygoru. Podczas gdy mniej lub bardziej żwawo płyniemy przez główny nurt życia, w pozornie pustych starorzeczach może się dziać (i dzieje) wiele ciekawych rzeczy. W autobiografii totalnej ma być wszystko i tak też jest. Poznajemy dzieciństwo i młodość Kofty, bliższą i dalszą rodzinę oraz znajomych, czytamy o miłości, chorobach, wreszcie zaglądamy za kulisy warsztatu pisarki. Pytania o to, na ile możliwe jest opisanie całego życia i czy naprawdę musimy (chcemy?) to wszystko wiedzieć są niebezpieczne. Próbując na nie odpowiedzieć wypłynęlibyśmy na ocean…

 

Tymczasem poruszamy się po rzece i choć trudno wypatrywać portu – on nie istnieje, przynajmniej póki żyjemy – płyniemy nadal. Po drodze obserwujemy, jak pamięć płata figle, jak dziwne i zadziwiająco trwałe, choć różniące się szczegółami, obrazy potrafi przywoływać. Przydarza się to autorce, która ma tego pełną świadomość, i przydarza się nam. Jeśli o tym jeszcze nie wiemy lub nie myślimy na co dzień, tym bardziej warto sięgnąć po „Kobietę zbuntowaną”.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także