Recenzja
Detroit. O tym, jak ideał sięgnął bruku
Jak jedno z najbogatszych miast Stanów zjednoczonych zamieniło się w ziejąca pustką dziurę, w której wskaźnik przestępczości jest największy w kraju, a 40% wszystkich zabudowań miejskich stanowią opuszczone, walące się ruiny?
Detroit. Mityczna industrialna kraina, gdzie każda para rąk była na wagę złota, gdzie każdy mógł znaleźć pracę, żonę, osiedlić się i umrzeć jako dobrze płatny robotnik. Cel tysięcy emigrantów szukających miejsca do życia i ziszczenia się ‘amerykańskiego snu”- od zera do milionera.
Fabryki, przemysł, hale motoryzacyjne, taśma produkcyjna. Teraz? Slumsy, bieda, bezrobocie, zadłużenie, komornicza windykacja i całkowita obojętność. Jak jedno z najbogatszych miast Stanów zjednoczonych zamieniło się w ziejąca pustką dziurę,w której wskaźnik przestępczości jest największy w kraju, a 40% wszystkich zabudowań miejskich stanowią opuszczone, walące się ruiny?
Charlie Leduff, amerykański dziennikarz i publicysta nagrodzony Nagrodą Pulitzera za serię “How Race Is Lived in America” opublikowaną na łamach New York Times’a postanowił rzucić wszystko co oferowało mu Los Angeles, aby wraz z żoną i córką przenieść się do rodzinnego Detroit.
Można by powiedzieć, że autor nie do końca przemyślał swoje posunięcie, ale dla niego miasto widmowych drapaczy chmur było obietnicą zrozumienia procesu deindustrializacji Ameryki. Jak sam twierdzi : “Detroit to Pax Americana. Tu narodziła się produkcja masowa, dobrze płatne posady robotnicze, kupowanie na własność domów i zaciąganie kredytów na masową skalę. To tutaj narodził się amerykański styl życia”. I właśnie to stwierdzenie stawia przed czytelnikiem pytanie o to, jak w dobie kryzysu ekonomicznego wygląda ten „amerykański styl życia”, a nawet co więcej – jaki jest jego koniec. Leduff sam wyznaje, że „to nie jest książka o geopolityce, makroekonomii czy finansach globalnych[…]. To jest książka o brutalnym mieście i twardych ludziach, pokazanych w najdonośniejszych chyba i najbardziej katastrofalnych latach, jakie musiała dotąd przeżyć Ameryka”.
Opisywane przez autora historie genialnie pokazują paradoksy życia w skorumpowanym mieście,
w którym służb mundurowych nie stać na mundury, a czas dojazdu karetki do chorego średnio wynosi pół godziny (i wcale nie jest powiedziane, że przyjedzie właśnie karetka a nie zwykły samochód osobowy). Możemy przeczytać opowieść o podejrzanym o morderstwo, który donosi na policję o innym, nie dokonanym przez siebie morderstwie, albo o wybranym w demokratycznych wyborach burmistrzu, który za pieniądze podatników kupował prostytutce o pseudonimie Truskaweczka różne „zabawki” (Truskaweczka jednak dobrze nie skończyła… no ale tak naprawdę nie ma się czemu dziwić, skoro jej życie było mieszanką seksu i polityki, z czego to drugie, jak na Detroit przystało, w niczym nie przypominało ugładzonego i eleganckiego konceptu, a raczej wiadro mieszanki korupcji i pomyj).
Jednak chyba najmocniejszą stroną tej książki jest ciężki powrót do osobistych przeżyć rodzinnych. Śmierć siostry i siostrzenicy, które zostały wchłonięte przez ducha miasta, jest bolesną relacją ukazującą, że Detroit to śmiertelna trucizna powoli rozchodząca się po krwioobiegu, która doprowadza do moralnego upadku jego mieszkańców. Alkohol i narkotyki stanowiły jedyną obronę przed świadomością, że żyje się w „prawdziwej dziurze”. Nawet Leduff poddał się działaniu tej toksyny co przypłacił nie tylko nocą w areszcie.
W jednej z opisywanych historii autor przywołuje prezent dla kolegi – zdjęcie zepsutej, brudnej toalety w remizie strażackiej, które według niego stanowi istne dzieło sztuki. Właśnie ten zepsuty sedes z wiszącą nad nim flagą USA był metaforą życia w Detroit. „Jeśli umarł ci przyjaciel, a ty wiedziałeś, że to wcale nie musiało się zdarzyć; jeśli wiedziałeś, że tym, co go zabiło, były niekompetencja i korupcja, mogłeś nazwać to zdjęcie zepsutego kibla czymś epickim. Jeśli wiedziałeś, że to miejsce – miejsce, które zbudował twój dziadek – chyli się ku upadkowi w szambo, mogłeś patrzeć na ten kibel jak na rzeźbę”.
Leduff pokazuje rozpad amerykańskiego snu, odkrywa jego ciemne strony. Opisuje złość, furię, degrengoladę jakie towarzyszą sfrustrowanym ludziom, którzy już dawno zrezygnowali ze snów. Pokazuje jak płonie miasto – dosłownie i w przenośni. Jak jedno zdanie może być punktem zapalnym kolejnych wielkich zamieszek. Detroit jest filtrem, który zmienia punkt widzenia. Tu wszystko jest inne i dlatego wszystko jest prawdziwe. „Detroit. Sekcja zwłok Ameryki” to opowieść o tym jak miasto, które pierwsze odniosło sukces, wzbogaciło się, równie szybko odniosło porażkę i zbankrutowało. Ale jak sam autor zauważa – nie jest osamotnione. To co stało się w mieście technologii i przemysłu, lada dzień może stać się w każdej innej metropolii w Stanach. Taka urbanistyczna wiwisekcja.
Książka ukazuje nie tylko rozpad i upadek miasta, ale i ludzi, godności. Detroit- przemysłowy raj, zamieniło się w odstraszającą ruinę. Sposób w jaki ten reportaż został napisany jeszcze bardziej pozwala uświadomić sobie kondycję takich wielkich metropolii zamieszkiwanych przez klasę średnią. To trochę jak ostrzeżenie od autora: „bójcie się, nie znacie dnia ani godziny”, bo przecież bańki mydlane tak łatwo pękają. A właśnie poczucie bezpieczeństwa i stabilność finansowa są takimi życiowymi bańkami. Warto to zrozumieć czytając „Detroit. Sekcję zwłok Ameryki”.