20 kwietnia 2016

Bądź jak Kim Gordon

Nad moim biurkiem od kilku miesięcy wisi żółta karteczka właśnie z takim napisem. Naprawdę. A to dlatego, że Gordon jest nie tylko wspaniałą artystką, ale dlatego, że jest wspaniałą, niezwykle silną kobietą. Po tej książce bycie jak Kim Gordon dla każdego zabrzmi dumnie.

Była wokalistką oraz basistką w legendarnym zespole Sonic Youth, który przez 30 lat tworzyła wraz z Lee Ronaldo oraz swoim mężem Thurstonem Moorem. Po trzech dekadach zespół się rozpadł. Tak jak małżeństwo Gordon-Moor. I właśnie od tego wydarzenia autorka rozpoczyna swoją narrację. Upadek zespołu i koniec małżeństwa są dla niej klęska, która boli podwójnie.

„Dziewczyna z zespołu” to nie jest książka o życiu gwiazdy muzyki, kontaktach z innymi artystami, występach, kontraktach i nagrywaniu płyt. To zapis bardzo osobistych przemyśleń dotyczących ukrywania się za pewną pozą, wchodzenia w konkretne role społeczne na potrzeby swojego wizerunku- twardej dziewczyny grającej brudaśną, wymykającą się z definicji muzykę. Gordon przyznaje, że najbardziej irytujące było pytanie: „Jak to jest być dziewczyna w zespole?”. Żadnego innego członka Sonic Youth nikt nie pytał, jak to jest być mężczyzna w zespole. Bycie kobietą-artystką odciska na niej piętno do dziś.

Okres działalności muzycznej w SY Gordon opisuje, przyglądając się dokładnie wydanym płytom. Albumy są wstępem do opowieści o tym, jak – i co ważniejsze – dlaczego powstały, co było ich inspiracją, co wtedy działo się w życiu i w głowie artystki. Często koncentruje się również na powodach powstania danych tekstów piosenek. Dla SonicYouthofilów jest to naprawdę nie lada gratka. Dla czytelników, którzy dokładnie nie znają twórczości zespołu, ta część książki może być nużąca, ale od czego jest You Tube? Słuchanie nie bieżąco utworów, które wymienia autorka, może okazać się naprawdę ciekawą formą poznawania „dziewczyny z zespołu”

Kim Gordon opisuje nie tylko swoją karierę muzyczną. W pierwszych rozdziałach książki poznajemy jej relacje z rodzicami i z bratem. Jak sama przyznaje, wielki wpływ na to, kim się stała, było dorastanie w cieniu chorego na schizofrenię brata Kellera, którego się bała. Często wraca do tego w swoich wspomnieniach związanych z jej dojrzewaniem. W tych historiach widzimy nie przebojową, odważną dziewczynę, ale kogoś kto trochę się boi świata, relacji z innymi ludźmi. Jej sceniczny wizerunek – twardej, undergroundowej laski – to tylko maska, która jednocześnie jest jej zbawieniem i przekleństwem.

„Dziewczyna z zespołu” to także opowieść o macierzyństwie. Autorka nie rozpisuje się na temat swojego powołania czy też jego braku. Ukazuje, jak ciężko było połączyć bycie super gwiazdą i normalną matką. Stwierdza również, że nigdy nie rozmawiali z Moorem na temat tego, jakimi rodzicami chcieliby być. Dla niej było oczywiste, że będą się dzielić obowiązkami. Podkreśla jednak, że równy podział jest niemożliwy, bo „większość obowiązków związanych z rodzicielstwem i tak spada na barki matki”. Ani tego nie krytykuje, ani nie broni, ale widzi, że jest to niezwykle trudne. Gordon-matkę możemy obserwować na przestrzeni kilkunastu lat – od momentów, w których karmi w przerwach między swoimi występami, po podsłuchiwanie prób pierwszego zespołu córki, na które patrzy z troskliwością i zaciekawieniem przyjaciółki.

Na pewno jednym z ważniejszych wątków w książce jest związek Gordon i Moora oraz proces jego rozpadu. Tworzyli parę idealną, która w tak zwanym średnim wieku szła na przekór stereotypom. Byli przebojowymi rodzicami chodzącymi na te same koncerty, co ich córka. Nie ma jednak rzeczy idealnych i ich związek z jakiegoś powodu się rozpadł. Każde rozstanie niesie za sobą niesmak, złość czy żal, a Gordon nie bała się pokazać żadnej z tych emocji, dzięki czemu czytelnik ma pewność, że jej wyznanie jest prawdziwe i szczere.

Życie w światku artystycznym miesza się tu z feminizmem, rodzicielstwem, miłością i walką o to, żeby pozostać sobą. Z każdą stroną czytelnik wchodzi głębiej w świat Kim Gordon. Tak pełny portret uświadamia, że faktycznie można chcieć być jak ona.


Wydawnictwo Czarne powinno dostać złoty medal dla superwydawcy za wydanie tej książki w Polsce, ale wybór zamieszczonego na okładce fragmentu wydaje się chybiony. Potencjalny czytelnik może odnieść wrażenie, że czekają go opisy spotkań, imprez czy rozmów z innymi artystami, a w rzeczywistości książka jest rodzajem spowiedzi ukazującej ciężar artystycznego życia.
Duży plus się należy za zamieszczone w książce zdjęcia, których jest więcej niż w wersji anglojęzycznej.

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także