Recenzja
Jest zabawa – recenzja komiksu
Pod koniec 2020 r. Wydawnictwo Timof Comics wydało komiks Brechta Evensa „Jest zabawa” opowiadający o.. A jakże… zabawie.
Teoretycznie śledzimy w nim losy trzech bohaterów. Jona jutro wyjeżdża z miasta. Przeprowadza się do Berlina, do żony. Postanawia ostatni raz iść na miasto, pożegnać się ze znajomymi i miejscami, które przez lata były dla niego ważne. Oczywiście koledzy mają tysiąc wymówek, więc biedny Jona idzie sam do jednego z ulubionych barów. Nie jest to dla niego problemem, dosiada się do jakichś ludzi, zaczyna im opowiadać swoją historię. (Pamiętasz, że kiedyś faktycznie ludzie tak robili?) Chwilę później spotyka Łysego, kolegę, który właśnie wyszedł z więzienia. I jego zabawa się zaczyna.
W tej samej knajpie kilka stolików dalej, siedzi Viki z siostrą i z jej przyjaciółmi. Gadają o pomyśle na film, o zombie, słuchają historii o śnie jednego z nich (a powszechnie wiadomo, że historie o snach są interesujące tylko dla osoby, która to śniła), zamawiają drinki, jedzenie. Ot, zwykły wieczór. Viki za to niedawno wyszła ze szpitala, gdzie leczyła się psychicznie. Pije więcej niż inni. Podrywa tancerkę, ma napady paniki, ucieka od swojej siostry. Chce się bawić mocniej.
Kiedy Jona i Viki piją kolejne drinki, w tej samej knajpie herbatę rumiankową pije Baron Samedi, chłopak z problemami psychicznymi, który co jakiś czas wspomina ostatnie, suto zakrapiane imprezy. Przyszedł, by spotkać się z dawno niewidzianą znajomą, wygadać się jej, wyżalić i podzielić tym, co obecnie przeżywa. Baron boi się zabawy. Źle się czuje przy ludziach. Do chwili, gdy Jona wylewa na niego piwo z rozpuszczonymi narkotykami. Zabawa Barona wymyka się spod jego kontroli.
Wszyscy się bawią. Ale czy są szczęśliwi?
Evens pokazuje to, czym możemy nazwać weekendowe wyjście na miasto. Pełne ulice bary, przejazdy taksówkami z klubu do klubu, szukanie odpowiedniego miejsca i ludzi. Operuje przy tym plamami akwareli ujętymi w kadry, które daleko odchodzą od komiksowych plansz. Głównymi bohaterami opowieści czyni on miasto i noc. To zabawa sama w sobie odgrywa pierwszoplanową rolę.
Historia Jony czy Viki jest istotna, ale po to, by zobaczyć, jak nocna impreza na mieście wciąga. Bohaterowie wchodzą w nią mocniej i głębiej, dopiero nastanie dnia, może ich z niej wyrwać.
Ale noc i imprezę Evens rozpatruje jeszcze inaczej- jako szanse na ukazanie siebie samego w inny sposób. W „Jest zabawa” Viki, Jona i Baron Samedi wsiadają do taksówki i jada do kolejnych barów, czy klubów. Każdy z nich wchodzi w rozmowę z taksówkarzem, który opowiada o swoim życiu. Każdemu z nich pokazuje się w inny sposób, zmyślając jakiś fragment swojego życiorysu. Pasażerowie dobrze się przy tym bawią. Akceptują historię taką, jaką słyszą. Nie zastanawia ich czy to prawda, czy nie, bo nocna impreza nie jest od tego, by być szczerym wśród nieznajomych. Wręcz odwrotnie można wtedy być tytoniowym dziedzicem kolonialnym, czy kochankiem pogrążonym w żałobie. I nikt nie będzie tego negował.
Każdy z bohaterów pokazuje inny rodzaj i wymiar imprezy, ale wydaje się, że na szczególną uwagę zasługuje Baron Samedi. Na początku swojej nocnej zabawy występuje ubrany w czarny garnitur w czerwony print roślinny i duży kapelusz. Ma czerwony kolor skóry, burze ciemnych włosów i przypomina diabła. Jego pseudonim za to, wywodzi się z religii voodoo i utożsamia ducha, przywódcę i ojca wszystkich innych duchów śmierci. Baron Samedi występuje zawsze w garniturze i kapeluszu, jest znany z nieprzyzwoitości, rozpusty, zamiłowania do tytoniu i alkoholu. Pojawia się zwykle na skrzyżowaniu światów żywych i martwych. Jest też duchem zmartwychwstania, wzywanym do umierających, by przyjąć ich dusze do królestwa zmarłych. Nasz komiksowy Baron także znajduje się na takim skrzyżowaniu, między spokojnym wieczorem z herbatą a wirem imprezy, zapomnienia i życia chwilą. Końcowe sceny „Będzie zabawa”, w której Baron o świcie medytuje na plaży, dodatkowo podkreślają jego związek ze zmartwychwstaniem. Bo może po prostu każdy świt po imprezie to zmartwychwstanie?
Czytanie „Jest zabawa” w czasie pandemii i lockdownu jest jak oglądanie starych albumów fotograficznych. Patrzy się na te obrazki z tęsknotą i nostalgią. Scena w barze, gdzie przy każdym stoliku siedzą różni ludzi i zewsząd słychać skrawki różnych opowieści, lub ta, z przejazdem taksówką po mieście, w celu znalezienia odpowiedniego miejsca na dalszą imprezę, nie tylko są fenomenalnie zaprojektowane i wykonane. Są też przypomnieniem, że może nie teraz, ale wkrótce jeszcze „będzie zabawa”.