Recenzja
Korea Północna w osiem dni
Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna i z republiką, i z demokracją ma niewiele wspólnego. Podobnie jak z praworządnością, dostatkiem czy rozwojem. Ten kraj-zagadkę, tajemnicę pilnie strzeżoną od ponad 60 lat spróbował rozwikłać dziennikarz BBC John Sweeney.
Sweeney udał się do Korei jako wykładowca jednej z londyńskich uczelni. Wraz z grupą studentów spędził tam osiem dni, biorąc udział w przygotowanej przez koreańskie władze wycieczce ukazującej nie tylko wspaniałość KRLD, lecz przede wszystkim wielkość rodu Kimów. W swej książce „Korea Północna. Tajna misja w kraju wielkiego blefu” chronologicznie pokazuje trasę wycieczki – przez bibliotekę bez książek i szpital bez pacjentów. Pomiędzy swoimi koreańskimi przygodami przytacza fragmenty fachowych książek i wywiadów z osobami lepiej orientującymi się w realiach dalekowschodniego reżimu. Opisuje zarówno historię Korei, jak i ukryte gułagi, głód, uprowadzonych obcokrajowców czy kontakty koreańsko-irlandzkie. To wszystko sprawia, że książka która ma duży potencjał, by stać się reporterskim bestsellerem (i znakomitym tekstem, oczywiście), jest niestety zbieraniną już wcześniej publikowanych materiałów, luźnych przemyśleń i opisem wycieczki.
Czy ośmiodniowy (!) pobyt w takim państwie, jakkolwiek poprzedzony skrupulatnymi badaniami, wystarcza, by napisać książkę odsłaniającą „wielki blef”? Sam autor chwali się kilkukrotnie, że jako dziennikarz odbył kilka takich podróży do krajów totalitarnych – był w Rumunii za rządów Ceauşescu, Iraku w czasach Saddama czy też na Białorusi Łukaszenki. Mnie osobiście umocniło to w przekonaniu, że Sweeney jest kolekcjonerem takich podróży (warto zaznaczyć, że po każdej takiej wizycie autor publikował reportaż). Dziennikarz BBC wielokrotnie ukazuje samego siebie jako człowieka heroicznego, który sprzeciwiając się dżuczyzmowi, nuci hymn Stanów Zjednoczonych i zostawia w hotelu egzemplarz „Folwarku Zwierzęcego” Orwella. Brzmi to raczej komicznie niż heroicznie.
Z pewnością nie można odmówić Sweeneyowi dziennikarskiej pracy, jaką włożył w napisanie tej pozycji. Niestety tylko delikatnie dotyka tematu, a już na pewno nie dekonspiruje tytułowego „wielkiego blefu”.