8 października 2016

Królestwo zwyczajności

Awans do literackiej ekstraklasy – często mylonej z mainstreamem – niewątpliwie przynosi satysfakcję. Cieszą zasłużone pochwały i uznanie za cały znój, trud i hektolitry godzin spędzonych z migającym przed oczami kursorem w otwartym pliku tekstowym. W końcu emocje opadają, plecy przestają mrowić od ciągłego poklepywania, a pisarz musi napisać kolejną książkę. Najlepiej przyzwoicie szybko, aby agenci mogli robić swoje marketingowe czary-mary, zapewniając twórcy długą i owocną żywotność w światku wydawniczym.

Autor głośnego Dygotu”, „twórca uznanego Dygotu”. Ojciec, sprawca Dygotu. Można odnieść wrażenie, że wpisany w przeglądarkę google’a zwrot „Jakub Małecki” jest jedynie przedrostkiem hasła „Dygot”. Nie ma się co dziwić – to w końcu książka absolutnie świetna, świeża, nominowana do wielu ważnych nagród, z „Angelusem” (Nagrodą Literacką Europy Środkowej) na czele. Absolutny sukces artystyczny i komercyjny. Okres cmokania i gratulowania kiedyś musiał się skończyć, a Małecki stanął przed arcytrudnym zadaniem, jakim było napisanie „kolejnej po Dygocie” książki. Ślady”, a więc tych zmagań efekt, dostępne są w dobrych księgarniach od końca września.

Lubię jak książka mi czymś pachnie

Moja mama, gdy wietrzyła jakiś misterny spisek, zwykła mawia, że „czymś jej to pachnie”. Ta książka też mi czymś pachnie – kojarzy się z filmem, utworem muzycznym bądź innymi formami sztuki. Ciężko osiągnąć ten eklektyzm, a rynek kultury jest pełen epigońskich wydmuszek, będących co najwyżej poetyckimi w stylu, niżeli poezją samą w sobie.

“Ślady” Małeckiego balansują pomiędzy powieścią a zbiorem opowiadań; składają się z dziewiętnastu utworów połączonych ulotną myślą przewodnią. Odejście „autora głośnego Dygotu” od chronologicznego podziału wątków jest ewidentnie odważnym i ciekawym zabiegiem. Pisarz zrezygnował z jednego protagonisty, którego losy są głównym mianownikiem historii i które krzyżują się z dziejami innych współbohaterów. Podobnie jest z osią wydarzeń – zamiast ciągu przyczynowo-skutkowego, czytelnik otrzymuje kalejdoskop postaci, miejsc i faktów. Małecki przenosi środek ciężkości powieści na wrażeniowość, a i bardziej od logicznego wynikania i sensu, autor stawia na spektrum zdarzeń, spośród których czytelnik wyciągnie to, co uzna za najciekawsze.

Zwykła codzienność, która stymuluje

Na pewno Fellini. Trochę “Ulisses” oraz “Gra o Tron”. Właśnie takie skojarzenia zostały ze mną po lekturze Śladów. Kulturowo, najnowsza książka Małeckiego stymuluje bardziej, niż coca-cola przed regulacjami zdrowotnymi w USA na początku lat dziewięćdziesiątych.

Akcja książki rozpoczyna się w międzywojniu, w którym przedstawiona jest wiejska rzeczywistość centralnej Polski. Mimo że atmosfera podobna jest do “Dygotu”, to Małecki nie popada w autotematyzm i nie pisze czegoś na kształt „Dygotu: reaktywacji” (chociaż mógłby to zrobić I najpewniej byłaby to pozycja na przyzwoitym poziomie). Autor odchodzi od demitologizacji wiejskich realiów i demaskacji kryjących się pod powierzchnią zawiłych relacji, skupiając się na absolutnie zwyczajnej, nudnej wręcz, ludzkiej codzienności.

Napisać, że Jakub Małecki włada przepięknym językiem to jak nic nie napisać. Plastyczność i barwność świata przedstawionego szybko budzi filmowe skojarzenia. Gdy kolejni bohaterowie idą przez swoje połamane życia, doświadczając przy tym makabrycznej, powojennej rzeczywistości, nie mogłem oprzeć się zachwytowi zwykłą codziennością, uchwyconą w kadrach Federica Felliniego. Wiedziałem, że „coś mi tu pachnie” czymś z pogranicza realizmu magicznego, szczególnie, że kilka dni przed lekturą odświeżyłem sobie “La Stradę”. Gorąco polecam dokonać takiego eksperymentu: obejrzeć tenże film, a potem przeczytać rozdział pod tytułem “Chwaścior”.

Twórca nie zapuszcza korzeni w wygrzanym i dobrze sobie znanym poletku wrażeń, ale wypływa na nieznane wody i próbuje czegoś zupełnie nowego. Kolejne historie, uwspółcześnione i umieszczone w różnych częściach Polski, cechują się inną dynamiką oraz tonacją. Mimo że przez wszystkie fragmenty nie przewija się jedna postać – Leopold Bloom, z każdym następnym rozdziałem czytelnik dostaje kolejne wskazówki, klucze, jak czytać i poruszać się wewnątrz świata przedstawionego w “Śladach”. Podobnie jak w klasycznym “Ulissesie”, czytelnik jest wszystkowidzącym i wszechobecnym – niczym Bóg albo wifi – powiernikiem wszystkich myśli i sekretów postaci pierwszoplanowych. A bohaterzy: matki, synowie, siostry, mimo że w jakiś sposób połączeni, sami mierzą się ze swoimi codziennymi życiorysami.

Samotności, jakaś ty piękna

Znaczna część postaci w “Śladach” to dzisiejsi ludzie żyjący w Warszawie, Poznaniu czy Krakowie. Nie oznacza to jednak, że autor dostosowuje ich do dużej prędkości i natężenia, z którą współczesność zwykło się utożsamić. Zamiast intensywności, czytelnik dostaje zaproszenie do królestwa zwyczajnego życia, gdzie brak pościgów, strzelanin i wybuchów. Pod dostatkiem jest natomiast codziennych dramatów, smutku i samotności.

Nowoczesny, funkcjonujący alkoholik, osobowość telewizyjna, nieradząca sobie ze zrobieniem porannej kawy; samotna starsza pani, spędzająca każde wakacje w Szczyrku. Nieważne czy starzy, młodzi, biedni, bogaci. Bez wysokiego rejestru bądź galanteryjnej metafizyki, “Ślady” przedstawiają wiwisekcję codzienności zwykłych ludzi, z której bije dojmująca samotność. I właśnie ta samotność jest głównym spoiwem wszystkich postaci, historii oraz wydarzeń.

Jeżeli coś mogę zarzucić Małeckiemu, to rozdmuchane ambicje. Historie i bohaterowie, których wybrał są zniuansowani, ale nie tracą na uniwersalności. Rozłożywszy “Ślady” na czynniki pierwsze, widzimy mozaikę współczesnych czasów, gdzie swoje miejsce i rolę znajdą osoby o najróżniejszych osobowościach, wrażliwościach i postawach życiowych. Jednakże – piszę to z najszczerszymi wyrazami uznania oraz dobrymi intencjami – cała ta różnorodność, wielowątkowość zdarzeń i postaci, ma swoje konsekwencje. Mimo wskazówek, połączeń i nawiązań, czytelnik łatwo może stracić rozeznanie, a oglądanie albumu złożonego z kolejnych życiorysów może zamienić się w gonitwę myśli uwięzionego w labiryncie, podobnie jak przy oglądaniu “Gry o Tron” przez laika pozbawionego literackiego zaplecza rozpisanego na tysiącach stron. Bohaterowie, ich historie oraz relacje z innymi pojawiają się i znikają, ich miejsce zastępują kolejni, a subtelne meritum “Śladów” może ulec zakłóceniu. Niemniej jednak Małecki swoją najnowszą książką udowadnia, że jest spełnieniem frazy reklamowej pewnego szamponu do włosów, ponieważ zachowuje świeżość na dłużej.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także