7 lipca 2016

Żeby śladów nie było

Cezary Cruise czyli misja niemożliwa reportera Łazarewicza

Bez fajerwerków i sensacji, od których świat miałby zatrząść się w swych fasadach − właśnie tak Cezary Łazarewicz w swoim reportażu Żeby nie było śladów pisze o sprawie Grzegorza Przemyka, czyli o historii skądinąd starej, znanej i na stałe zadomowionej pośród martyrologicznych doświadczeń komunistycznego reżimu. Karkołomność napisania tego typu reportażu polega na tym, że autor nie może przedstawić szokujących wiadomości o mordercy i kierujących nim motywach. Te informacje wiadome były już trzydzieści lat temu. Pokłosie zabójstwa, czyli żmudne maskowanie i zacieranie śladów zbrodni przez władze PRL-u oraz niekompetentna i pełna rażących błędów próba rozliczenia się z historią w wolnej Polsce, to również historia o bogatej dokumentacji.

Łazarewicz, niczym agent Hunt o twarzy Toma Cruise’a, wykonuje misję prawie niemożliwą. Na zasadzie kartek z kalendarza, dzień po dniu, autor rekonstruuje narodziny i funkcjonowanie sieci kłamstw, oszczerstw i niesprawiedliwości wobec wszystkich powiązanych – czasami nawet nie – ze śmiercią nastolatka. Oskarżenia mogły dotknąć każdego, nie tylko osób związanych z perspektywą techniczno-prawną sprawy, jak funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa czy lekarzy operujących Przemyka w szpitalu. Udręki dotykały bliższej jak i dalszej rodziny poszkodowanego − jego kolegów, przyjaciół, a nawet działaczy Solidarności, którzy szybko wynieśli całą tragedię na piedestał walki o wolność i prawdę.

Encefalopatia wczesnodziecięca

Reportaż Łazarewicza może posłużyć jako dobre vademecum działania peerelowskiego reżimu. Autor, dzięki żmudnemu grzebaniu w archiwach IPNu, Ośrodka Karta oraz dziennikach i wspomnieniach zwykłych ludzi, którzy żyli w okresie 1983-96, odtworzył klimat tamtych lat. Piętrzące się manipulacje faktami, zdarzeniami, zeznaniami świadków, rodzą poczucie klaustrofobii, a przede wszystkim dają świadectwo dojmującej i wszechobecnej niesprawiedliwości. Łazarewicz nie rezygnuje w reportażu z elementów humorystycznych, których w rzeczywistości PRL-u było przecież sporo. Za przykład niech posłuży proces esbeków, podczas którego w sądzie padło zapewnienie biegłego, jakoby Przemyk cierpiał na „encefalopatia wczesnodziecięcą”, która sprawiła, że w ciele osiemnastolatka mogło dojść do stanu upojenia alkoholowego nawet bez wcześniejszego jego spożycia. Na myśl przychodzą filmy Barei, a są to prawdziwe akta sądowe.

Barbara, która nie pasuje na sztandary

Najmocniejszą stroną reportażu jest dystans autora w stosunku do opisywanej tematyki. Łazarewicz nie stara się odpowiednio rozmieścić akcentów emocjonalnych, ażeby wywołać u czytelnika konkretną reakcję. Na chłodno relacjonuje punkty zwrotne w procesie Przemyka, ukazując je zarówno z punktu widzenia Służby Bezpieczeństwa, jak również bliskich poszkodowanego. Przedstawia w jaki sposób z upływającymi miesiącami zmieniała się temperatura wokół całego zajścia i ukazuje przeniesienie środka ciężkości zamieszania powstałego wokół tragicznej śmierci Grzegorza na jego matkę, Barbarę Sadowską, która walczyła o ujawnienie kłamstw podczas procesu.
Dwa lata po śmierci kobiety w 1984 roku, powołano kapitułę nagrody jej imienia, która miała pomóc młodym poetom w początkach ich twórczości, a także zadbać o to, aby pamiętano o działalności Barbary. Pieniędzy i zainteresowania starczyło jednak wyłącznie dla laureatów pierwszych edycji. Tak nastąpił medialny koniec Sadowskiej, a wraz z nim obecność na językach historii. Łazarewicz ukazuje kulisy mitotwórczych procesów, które sprawę Przemyka zamieniły w narodową legendę. Przedstawia także życie matki zamordowanego, które jednak nie znalazło swojego miejsca na sztandarach. Reportażysta wyjaśnia dlaczego jej osoba jest zbyt kontrowersyjna dla lewicy, zbyt rozrywkowa dla prawicy, jak stwierdził jeden z rozmówców, oraz w jaki sposób jej postać znalazła się poza dzisiejszym podziałem polityczno-kulturowym.


Wraz z końcem lektury przychodzi gorzki happyend – mimo całego zła i niesprawiedliwości wobec Przemyka, Sadowskiej i ich bliskich, czytelnik Żeby nie było śladów doświadcza pełnej goryczy satysfakcji, wynikającą z tego, jak wspaniale czytało się tak okropną historię.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także