30 stycznia 2013

Na tropie Autentyku

W najnowszej powieści Alana Hollinghursta imponuje rozmach, z jakim autor rozpisuje historię jednego człowieka na wiele różnych głosów.

 

Hollinghurst stylistyką nawiązuje do największych osiągnięć anglojęzycznej prozy. Nazwisko Henry’ego Jamesa samo ciśnie się na usta, choć nie on jeden z pewnością był źródłem inspiracji dla autora „Obcego dziecka”. Szczególny wpływ Jamesa zdradzać może scena otwierająca powieść – przyjazd bogatego, odrobinę zepsutego poety-studenta, Cecila Valance’a, do podlondyńskiego majątku rodziny Sawle’ów – która jest jakby odwróceniem pierwszej sekwencji z Jamesowskiego „Portetu damy”.

 

Na tym jednak analogie się kończą. Choć widać wyraźną fascynację Hollinghursta angielskim stylem opowiadania, to w jego własnym dziele (może za sprawą tłumacza?) nie znajdziemy długich, nasyconych fraz ani wnikliwych introspekcji bohaterów; dialog przeważa tu nad opisem. Arcyciekawa w powieści Hollinghursta jest zdolność autora do nieustannego burzenia powieściowego ładu. Czytanie „Obcego dziecka” jest jak układanie puzzli, w dodatku syzyfowe, bo stale trzeba je rozpoczynać od nowa. Książka składa się z pięciu części, umiejscowionych w różnych momentach dziejowych. Przejścia pomiędzy nimi są dla czytelnika bolesne, gdyż każdorazowo pozbawiają go mozolnie zdobywanej orientacji w tym złożonym świecie.

 

Części powieści jest pięć, ale łamigłówka jedna i ta sama, układana przez kolejne osoby. Jej treścią jest prawda o życiu Cecila Valance’a – poety, któremu przedwczesna śmierć przyniosła sławę bohatera i wieszcza narodu. Valance pozostawił po sobie wiele tajemnic. Najpierw próbują je rozwikłać snujący domysły świadkowie wydarzeń, potem biografowie łaknący sensacji. Co tak naprawdę wydarzyło się podczas pamiętnej wizyty Cecila w posiadłości „Dwa Akry”, z kim łączyły go erotyczne relacje, dla kogo napisany został jego najsłynniejszy wiersz, którego każde angielskie dziecko uczy się w szkole na pamięć? Ile osób, tyle wersji wydarzeń.

 

Bohaterowie „Obcego dziecka” zachowują się trochę jak Schulzowscy poszukiwacze Autentyku. Wierzą, że istnieje Księga-archetyp, w której zdanie po zdaniu zapisana jest cała prawda o wydarzeniach sprzed lat. I wierzą, że kiedyś uda się ją odnaleźć albo napisać na nowo. Z historii Cecila Valance’a pozostały jednak wyłącznie strzępy, w opowieści tej nie ma nic pewnego poza tym, że Cecil miał wielkie dłonie, a kasetony w jego rodzinnym domu, Corley Court, miały kształt formy do galarety. „Obce dziecko” nie jest jednak powieścią dla miłośników porażek i spraw z góry skazanych na klęskę. Wartka akcja i dobrze skonstruowana fabuła sprawiają, że trudno się od niej oderwać.

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także