Recenzja
Śledztwo wśród zgliszczy
Nie trzeba specjalnego wysiłku, aby w książkach natknąć się na ogień – wśród literackich opisów dominują płomienie namiętności, pożary rozpaczy, tlące się nadzieje czy rozpalone w sercu ogniska. Kiczowata metaforyka przeważa nad pierwotnym, dosłownym znaczeniem tego słowa. Na szczęście – przynajmniej dla czytelnika – w “Podpalaczu” Wojciecha Chmielarza płoną domy, nie dusze, a pożar powstaje nie w wyniku eksplozji namiętności, lecz dzięki koktajlowi Mołotowa.
Debiut dziennikarza niwserwis.pl dosłownością stoi. Autor nie próbuje pogrywać z czytelnikiem, natomiast główny bohater, dosyć ponury i szorstki w obyciu Jakub Mortka, na każdą dwuznaczność najchętniej odpowiedziałby pięścią wprost w sugestywnie mrugające oko. Oficer wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw w warszawskiej policji nie cierpi na nadmiar poczucia humoru, co wbrew pozorom prowadzi do wielu dość zabawnych i absurdalnych sytuacji. Komisarz, jak na współczesnego bohatera kryminału przystało, nie jest idealny. To gburowaty i niespecjalnie lubiany w swoim otoczeniu świeży rozwodnik, którego alimenty pozbawiają znacznej części i tak dosyć marnej pensji. Stać go tylko na współdzielenie mieszkania z uciążliwymi studentami, a ich kłopoty wkrótce odbiją się także na policjancie. Nieudane życie osobiste kompensuje sobie Mortka zaangażowaniem w sferze zawodowej (chociaż, jak to zwykle bywa, pierwsze wynika z drugiego). Dola funkcjonariusza policji w Polsce do najbarwniejszych jednak nie należy, o czym zdają się wiedzieć nie tylko miłośnicy rodzimych kryminałów. Nawet pełen entuzjazmu idealista może ponieść porażkę, gdy musi stawić czoło natłokowi biurokracji, ograniczonym funduszom, nieefektywnym procedurom i nieprzyjaznym przełożonym. W dodatku Mortce w pokonaniu tych trudności nie pomaga ani ośli upór, ani niewyparzony język.
Wszystkie te niedogodności stają mu na przeszkodzie w odnalezieniu sprawcy podpalenia kilku domów na warszawskim Ursynowie. Powiązania między ofiarami praktycznie nie istnieją, a wspólnym mianownikiem dla wszystkich zajść jest tylko sposób podłożenia ognia. Mortka wybiera trop, który wydaje się najbardziej obiecujący: odnalezienie ewentualnych wrogów pierwszych ofiar podpalenia – małżeństwa o nazwisku rodem z “Dynastii” – Kameronów. On był zadłużonym przedsiębiorcą, ona – piosenkarką pop drugiej albo i trzeciej kategorii. Śledztwo prowadzi komisarza tam, gdzie wielki biznes graniczy z szemranymi interesami, a sprawy załatwia się bez szczególnych względów dla przepisów prawa.
Pejzażem dla wszystkich tych wydarzeń jest Polska, obnażona w swej przeciętności, taka, jaką widzimy na co dzień. Polska czytająca głównie “Fakt”, ale też Piekarę i Marqueza, słuchająca Dody, choć również Kazika, udekorowana napisami “HWDP” na fasadach kamienic, lecz robiąca zakupy w eleganckich butikach Galerii Mokotów. I tutaj postawił więc Chmielarz na realizm, na świat dosadny i dosłowny.
Paradoksalnie, “Podpalacz” to powieść, której zalet nie da się oddzielić od jej mankamentów. Autor zbyt często balansuje między godną podziwu rzetelnością a przesadną drobiazgowością. Na podstawie codziennych tras policjanta prowadzącego śledztwo można by rozrysować szczegółową mapę Warszawy od Kabat po Bielany i poznać co ważniejsze marki jeżdżących po stolicy aut. Trudno powiedzieć, czy taka obrazowość rzeczywiście jest fabularnie niezbędna. Chmielarzowi sprawia wyraźną przyjemność stwarzanie imion i nazwisk książkowym postaciom, ale ich mnogość może irytować i doprowadzać do wniosku, że umiłowanie detalu to wcale nie zaleta, jeśli wiąże się z przegadaniem. W pierwszej powieści zapowiadanego cyklu za bardzo zaciera się też różnica między wciągającym splotem okoliczności, a zbyt zawiłą konstrukcją zdarzeń. Ilość bohaterów i zależności między nimi wydaje się nadmierna i zbyt skomplikowana. Dopiero, przyznać trzeba, zaskakujący finał udowadnia, że żaden element układanki nie był zbędny, a cała intryga została solidnie przemyślana.
Po debiutanckiej powieści nie jest dla mnie jasne, czy proza Chmielarza to rzeczywiście polska odpowiedź na Mankella, a komisarz Mortka to warszawska, współczesna wersja Eberharda Mocka. Cykl zapowiada się jednak obiecująco, a Chmielarz, miejmy nadzieję, da nam jeszcze… popalić.