Recenzja
Strach przed kochaniem
Książkowy debiut Anny Augustyniak dźwiga pytania najwyższej wagi. Czemu śmierć nie może być godna i czym człowiek zasłużył sobie na ból? „Kochałam, kiedy odeszła” to próba wyrażenia bezsilności wobec cierpienia bliskiej osoby, ale i poszukiwanie języka, by tę niemoc opisać.
Zwątpienie, rozpacz, żal, bezradność – to tylko abstrakcyjne rzeczowniki, nie oddające zupełnie ciężaru kumulujących się we wnętrzu stanów, szczególnie, gdy „umieranie trwa”. Z narracji „Kochałam, kiedy odeszła” wynika, że matka bohaterki była chora od 20 lat. Ta przeciągają się w czasie agonia zaczęła być procesem uciążliwym, a rak „stał się członkiem rodziny”. Lata spędzane z chorobą pod jednym dachem prowokują do kierowania w stronę bezwzględnego losu pytań, ile bólu może znieść jeden człowiek i skąd ma brać siłę?
Augustyniak podkreśla, że silnym musi być nie tylko ten, kto walczy z chorobą, ale i jego rodzina. Jej dramat polega jednak na tym, że w żaden sposób nie jest w stanie pomóc. Narratorka próbuje tę niemoc i strach przed powrotami do domu, które są w zasadzie kolejną lekcją oswajania śmierci, oddać na swój sposób, a ten językowo bywa genialny.
Podobne próby pogodzenia się ze stratą podejmował wcześniej choćby Różewicz w dramacie „Matka odchodzi” czy Iwasiów w notatniku „Umarł mi”. Augustyniak ze swoją książką wpisuje się, obok poprzedników, na sam szczyt listy wiarygodnej i niepretensjonalnej literatury funeralnej. Narratorka świadoma, jak trudno jest oddać słowami obecność czy moment śmierci, wędruje po coraz to nowszych formach opisu. Przemyca wprawdzie wiele znanych już sposobów na deskrypcję umierania, ale dzięki łączeniu turpizmu z pięknem, sacrum z profanum czy zwątpienia z buntem, osiąga zupełnie nieoczekiwany efekt. Nieoczekiwany, bo niewzbudzający litości, o którą tak łatwo w tego typu pisarstwie.
Zbiór urzeka rozmaitością form, burzliwością stanów, ale i mnóstwem odwołań do literatury – narratorka parafrazuje choćby Słowackiego, Mickiewicza czy Kochanowskiego. Choć użycie w tym przypadku określenia narratorka nie oddaje właściwego charakteru prowadzącej czytelnika persony. W „Kochałam, kiedy odeszła” mamy do czynienia raczej z liryczną przewodniczką, dekonstruującą poprzednie rolę w zależności od gatunku, po jaki sięga.
Ale największą zaletą propozycji Augustyniak jest fakt, że nie ma w lekturze taniego pocieszycielstwa, konsolacji na wyrost czy pustego lamentu. Swoją prozą autorka stara się przede wszystkim odmitologizować śmierć. Poświęca tabu całą książkę, desakralizuje je, nazywa jego całą brzydotę po imieniu. Pisze wprost, że „umieranie wcale nie jest godne” ,śmierć jest zupełnie inna niż ta znana z filmów. Tak naprawdę ciało zmienia się, deformuje, a razem ze zmianą fizyczną dochodzi do utraty zdolności myślenia.
Dlatego proza poetycka Augustyniak wzrusza. Wydaje się do bólu prawdziwa, odarta z eufemizmów, a poruszenie to potęguje dodatkowo świadomość, że odchodzącą osobą jest matka, z którą czuje się niemal fizyczną więź. Przerwanie tego biologicznego ciągu powoduje, że traci się coś na kształt własnej tożsamości, a zyskuje tylko strach przed kochaniem.