Recenzja
Utrzymać fason
Wiemy, kim byli obydwoje. Ona – jedną z największych artystek XX wieku. On – krytykiem sztuki i wieloletnim dyrektorem Muzeum Sztuki w Łodzi. Listy ukazują okres, gdy dopiero stykają się ze sztuką współczesną. Tuż po wojnie w latach czterdziestych trafiają do Paryża, gdzie klepiąc biedę, żywią się w stołówkach finansowanych przez polską ambasadę. Wtedy zaczyna się ich wieloletni związek i jeszcze dłuższa – bo trwająca pomimo formalnego rozwodu – korespondencja, którą przerwie dopiero śmierć Szapocznikow w 1973 roku.
Korespondencja ta z czasem obejmie również ich syna Piotra, drugiego męża Szapocznikow, Romana Cieślewicza, i kolejną żonę Stanisławskiego, Urszulę Czartoryską. Zmiana układów partnerskich zajdzie niemal niezauważalnie, „po europejsku”, bo – jak skwituje Szapocznikow – „To są rzeczy ponad spanie – a spać i tak nie można zawsze z tym samym partnerem, bo to się robi obrzydlistwo. Więc bez urazów, bądźmy ludźmi!!”.
W listach najbardziej uderza właśnie wolny od wszelkiego resentymentu styl artystki, która jako Polka żydowskiego pochodzenia przeżyła wojnę w łódzkim getcie, a następnie w obozach Auschwitz, Bergen-Belsen i czeskim Teresinie, a przez resztę życia zmagała się z chorobą nowotworową. Jednak w wywiadach czy rozmowach z przyjaciółmi praktycznie nigdy nie wracała do tamtych czasów ani nie poruszała tych kwestii. W listach, gdy dochodzi między nią a Stanisławskim do sprzeczki, próbuje wytłumaczyć mu różnicę, jaka zawsze istnieć będzie między nimi: „(…) w czasie Twego kształtowania się, w czasie ostatnich 10 lat nie przeszedłeś tego chrztu rozpaczy, tego wszystkiego, nie skończyło się bez reszty wszystko kilkakrotnie, jak to miało miejsce u mnie w ghettach i obozach”. Ten jeden raz bez wyrzutu wypowiada coś w rodzaju: „Nic nie wiesz o Oświęcimiu”, podobnie jak kilka lat później japoński bohater filmu „Hiroshima, moja miłość” (1959) Alaina Resnais będzie szeptał do swojej francuskiej kochanki: „Nic nie wiesz o Hiroshimie”.
Artystka, świadomie nie wraca do przeszłości wojennej, jak również nie nawiązuje do przeszłości bliższej, minionych wydarzeń czy ukończonych prac. „Gdy myślę o mych rzeźbach, to przeważnie to, co zrobiłam – już jest przeżyte, odeszło w kąt jako rzecz zrobiona, zapomniana. Już jej nie kocham”. Cała zwrócona jest ku przyszłości, temu wszystkiemu, co zrobi i czego dotknie. Szapocznikow kocha te dzieci, które dopiero urodzi. I dlatego jej listy by nie przetrwały, gdyby nie muzealnicza skrupulatność Stanisławskiego, dzięki której możemy teraz poznać kolejne elementy portretu wielokrotnego Aliny Szapocznikow.