Recenzja
Wojna i terpentyna
„Wojna i terpentyna” Stefana Hertmansa to rozpisana na dwa głosy epicka opowieść o miłości, wojnie i poczuciu obowiązku oraz o tym, że najlepsze historie znajdują się czasem tuż obok nas.
„Wojna i terpentyna” jest rzadkim w historii literatury przykładem książki napisanej dwa razy. Raz przez autora – świadka wydarzeń – i drugi raz, jakoby nadpisanej przez kogoś, kto to świadectwo znalazł i poddał twórczej interpretacji. Stefan Hertmans dostał od swojego przodka najlepszy prezent, jaki pisarz dostać może – gotową opowieść. Na łożu śmierci dziadek poprosił go, by spożytkował dzieło jego życia, wręczając mu dwa zeszyty pełne swoich zapisków: jeden gruby w kolorze czerwonym, drugi marmurkowy. I może wystarczyłoby je w stanie nienaruszonym wysłać do wydawnictwa, zlepić w jedną całość, opatrzyć przedmową i przypisami. Dziadek pisarza był znakomitym prozaikiem, choć język przez niego używany z pewnością trąci już dziś staroświecczyzną. Hertmans nie idzie jednak na łatwiznę i nie spienięża tak łatwo rodzinnego spadku. Przeciwnie – mija wiele lat, zanim w ogóle do niego sięgnie. „Wychodziłem z założenia, że ich lektura mnie przepełni i od razu zechcę napisać historię jego życia, innymi słowy – że muszę być wolny, nie mieć innych zobowiązań, by móc się zająć tylko tym”. Czekał na ten moment trzydzieści lat.
Początkowo Hertmans chciał historię życia swojego dziadka, starszego sierżanta Urbaina Martien napisać od początku, własnym językiem. Ten plan się nie powiódł, pisarz gubił się w meandrach szczegółów, rozwlekał, drobiazgowo analizował fakty. Ostatecznie postanowił oddać głos i sprawiedliwość temu, kto powierzył mu swoje dziedzictwo – przytaczając jego zapiski in extenso w tych zwłaszcza miejscach, gdzie jego relacja była szczególnie osobista i intensywna: gdy pisał o wojnie i o miłości. Sobie pisarz pozostawił rolę kronikarza, który rekonstruuje losy przodka ze śladów, które po nim zostały: wspomnień innych osób i własnych, przedmiotów, darzonych przez dziadka szczególną atencją, listów i legend rodzinnych. Dzięki temu powstała książka niezwykła. Więcej niż biografia wyjątkowej osobowości, zasłużonego na wojnie, wiernego jednej kobiecie, malarskiej pasji kopiowania arcydzieł sztuki i zwykłym ludzkim przyzwyczajeniom, jak noszenie przez całe życie koszuli z czarną kokardą, nawet gdy całkiem wyszła ona z mody.
„Wojna i terpentyna” to fascynująca podróż przez życie, która nie kończy się wraz ze śmiercią głównego bohatera. Powieść Hertmansa jest zarazem powieścią o pamiętaniu, o tym, jak osoby, które odeszły z tego świata, żyją dalej we wspomnieniach i przedmiotach, które po sobie pozostawiły. Pisarz występuje tu w podwójnej roli – jako zewnętrzny obserwator, którego zadaniem jest obiektywna rekonstrukcja zdarzeń i jako osoba, której życie splotło się z życiem dziadka. Jego pamięć pełna jest wspomnień o nim, a w zapiskach Urbaina odnajduje także ślady własnej obecności. Jest więc zarazem autorem i bohaterem swojej powieści. Niełatwe to zadanie dla pisarza, ale Hertmans poradził sobie z nim brawurowo. Dobrze tę dwoistość obrazuje historia z zegarkiem kieszonkowym dziadka, który pisarz dostał od niego na urodziny, jedna z najsmutniejszych w powieści. Pisarz upuścił prezent na oczach dziadka, zegarek rozbił się na setki kawałków. Pisząc o tym Hertmans jest jednocześnie dojrzałym pisarzem jak i tym małym chłopcem, który przez swą niezdarność zniszczył rodzinną pamiątkę.
Powieść Stefana Hertmansa jest pełna pozornych sprzeczności – miejscami utkana z lekkiej jak pajęczyna materii wspomnień, nostalgii za czasem minionym, w innych zdumiewa dosadnością i szczerością, wydaje się być dosłownie zbudowana z błota wojennych okopów. Gdzieś na przecięciu leży prawda o życiu Urbaina Martien, żołnierza-malarza, człowieka obdarzonego niezwykłym hartem ducha i artystyczną wrażliwością. Autor „Wojny i terpentyny” okazał się godnym wykonawcą jego testamentu.