21 grudnia 2012

Krótka, nie tylko literacka, historia tytoniu

„Ktokolwiek wiedzie żywot bez tytoniu, ten nie zasługuje, aby żyć” – pisał Molière. Pierre Louÿs, francuski pisarz erotyczny epoki fin de siècle, miał powiedzieć, że tytoń to jedyna przyjemność jakiej nie znali Rzymianie. Powieściowy James Bond potrzebował nawet 60 papierosów, by spędzić wieczór w kasynie. Palili Tomasz Mann, Vladimir Nabokov, William Faulkner, James Joyce. Bez tytoniu trudno wyobrazić sobie francuskich intelektualistów. Przedstawiamy krótką – nie tylko literacką – historię tej używki.

 

 

Z Nowego Świata do Europy

Spożywanie tytoniu wymyślili Indianie. Do Europy zawędrował on po raz pierwszy na statkach konkwistadorów, wracających z Nowego Świata. Upłynęło jednak sporo czasu, nim palenie stało się najpowszechniejszym nałogiem wśród Europejczyków wszystkich klas i płci.

Indianie ukochali sobie tytoń tak jak później mieszkańcy Paryża czy Londynu. Pierwszym źródłem pisanym dotyczącym tej rośliny była „Historia de las Indias” pióra Bartholomé de Las Casasa. Hiszpański mnich opisał w niej – bez wielkiego entuzjazmu – zwyczaje napotkanych przez siebie tubylców. Wszystkie ludy Ameryki Łacińskiej wytworzyły całą kulturę i mitologię wokół użytkowania tej rośliny. Tytoń palono w wielkich cygarach robionych z liści bananowca lub w kamiennych albo glinianych fajkach, żuto, wciągano (zarówno dym, jak i proszek), pito pod postacią naparu. Stanowił on dar od bogów i posiadał boskie przymioty. Indianie – od Inków w Peru po Irokezów żyjących w okolicach dzisiejszego Nowego Jorku – uważali, że tytoń oczyszcza, uzdrawia i łączy z duchami przodków. Każde plemię Wielkich Prerii posiadało dwie fajki – fajkę, którą wyjmowano na znak wojny oraz fajkę pokoju. Wiele z tych obyczajów przetrwało indiańską Amerykę i zaraziło jej późniejszych białych mieszkańców. Aż do początków XX wieku najpowszechniejszym sposobem spożywania tytoniu wśród Jankesów było żucie (zwyczaj ten długo przetrwał wśród… bejsbolistów).

W nowożytnej Europie tytoń postanowiono jednak palić. Najpierw pod postacią fajek, potem cygar. Nowa moda szybko znalazła swoich zaciekłych wrogów. Najsłynniejszym był bodaj król Anglii Jakub I Stewart, który poświęcił „bezbożnemu nałogowi” dziełko „Misocapnus, sive De abusu tobacci” („Odpór dany tytoniowi”). W ogóle palenie nie cieszyło się popularnością pośród tyranów. Jego przeciwnikami byli między innymi Ludwik XIV (z którym droczył się Molier, każąc postaci jednej ze swych sztuk powiedzieć, że „ktokolwiek wiedzie żywot bez tytoniu, ten nie zasługuje, aby żyć”), Napoleon Bonaparte, Stalin i Hitler. Ten ostatni miał w drodze wyjątku zezwolić na palenie w swojej obecności Mussoliniemu. Zresztą, to właśnie w III Rzeszy wprowadzono pierwszą naukową inicjatywę antytytoniową. Jak pisze Ian Gately w „Kulturowej historii tytoniu”, pod koniec lat 30. w Niemczech „program antytytoniowy rozszerzono o zakaz palenia w miejscach publicznych i w środkach transportu oraz o kategoryczny zakaz palenia ciężarnych kobiet i członków Luftwaffe”. Spośród wielkich XX-wiecznych dyktatorów nałogowym palaczem był towarzysz Mao, którego ulubioną marką były papierosy „Podwójne Szczęście”.

Papierosy idą do fabryki i wkraczają na salony

Cofnijmy się jednak trochę w czasie: do początków produktu, który w XX wieku zdominuje przemysł i kulturę palenia. Papierosy – bo o nie właśnie chodzi – choć trudno w to uwierzyć, zaczęły zyskiwać popularność dopiero w czasie rozkwitu ery przemysłowej, tj. w połowie XIX wieku. W tym czasie były jeszcze produkowane ręcznie i sprzedawane na sztuki. Znane nam dziś tekturowe opakowania pojawiły się w latach 70. XIX wieku, zaś dopiero w następnej dekadzie produkcję papierosów poddano mechanizacji. W USA sprzedaż „szlugów” prześcignęła cygara i tytoń do żucia tuż po I wojnie światowej. Nic dziwnego, papierosy miały tę przewagę nad tradycyjnymi sposobami palenia, że były tańsze i „prostsze w obsłudze” – umożliwiły większej liczbie ludzi częstsze palenie. Ponadto można się nimi było zaciągać, czego nie czyniono podczas palenia fajki lub cygara, a zaciąganie – jak dziś wiemy – doskonale ułatwia popadnięcie w nałóg.

Różnice w sposobach palenia tytoniu odzwierciedlały również różnice klasowe. To oczywiście uproszczenie, ale pod koniec XIX wieku przyjęło się sądzić, że papierosy są przeznaczone dla ludzi z warstw niższych, robotników, prostytutek lub artystycznej bohemy. Klasa średnia preferowała fajki, wcześniej kojarzone z paleniem u wieśniaków, którzy używali prostych glinianych lulek. Wszystko jednak nabrało rozpędu po I wojnie światowej. Za sprawą filmu, emancypacji kobiet oraz traumy wojennej, papierosy stały się produktem powszechnym we wszystkich klasach. Różnice ujawniały się tylko w rodzajach preferowanych marek oraz w stereotypach, które reprodukowała literatura, komiksy i kino. Palenie fajki odnalazło swoją niszę wśród artystów i ludzi nauki, znamionowało wyrafinowanie, fantazję, ale też głębię myśli i umiejętność opanowania emocji. Cygaro zaś stało się domeną bogaczy, ale też… gangsterów, łajdaków i gwiazd Hollywoodu. Wszyscy inni palili jednak papierosy swobodnie reklamowane przez wielkie koncerny, takie jak Philip Morris (Marlboro, Parliament), RJR (Camel, Winston, Salem, Pall Mall w USA), British American Tobacco (Lucky Strike, Dunhill, Kent, Pall Mall poza USA) czy Liggett & Myers (L&M, Chesterfield). Ciekawostka: wśród wielkoprzemysłowych robotników charakterystyczne było trzymanie szluga między kciukiem a palcem wskazującym, zwróconego żarzącym końcem ku wnętrzu dłoni (ze względu na BHP często musieli palić w ukryciu). Przedstawiciel klasy średniej trzymał zaś papierosa między palcem wskazującym a serdecznym, żarzącym końcem na zewnątrz, co miało poświadczać pewność siebie palącego.

Papierosy idą na wojnę

Powszechnie wiadomo, że nic tak nie zwiększa spożycia papierosów, jak wojny, rewolucje i kryzysy gospodarcze. W latach I wojny światowej, pisze Richard Klein, mundur piechoty amerykańskiej utożsamiano z zielonymi Lucky Strike’ami, a hasło „nadchodzą Camele” budziło oczekiwania Europejczyków i dumę Amerykanów. Papierosy były też swoistym bohaterem najważniejszych dzieł literatury poświęconych nowoczesnej wojnie, m.in. „Na zachodzie bez zmian” Ericha Marii Remarque’a, „Komu bije dzwon” Ernesta Hemingwaya, „Nadzy i martwi” Normana Mailera czy „Długi marsz” Williama Styrona. Dla Pawła, narratora powieści Remarque’a, „fajki” były istotniejsze niż podwójne racje żywnościowe: „Najważniejsze jest jednak, że dostaliśmy także podwójne racje tytoniu”, co – swoją drogą – zwiastowało nie najlepsze wieści dla żołnierzy, ponieważ ilekroć „rozdawano cygara i papierosy, był to znak, że zbliża się pora natarcia”.

Znoje życia w okopach oraz nieustanne zagrożenie życia powodowały, że strach przed zdrowotnymi konsekwencjami palenia papierosów ulatniał się jak dym. W czasie II wojny światowej armie wszystkich państw zaopatrywały swych żołnierzy w papierosy, najtańszy i najskuteczniejszy sposób na podtrzymanie wysokiego morale. Amerykanie otrzymywali Lucky Strike’i (które zmieniły kolor z zielonego na biały – zielonego barwnika zabrakło na skutek produkcji mundurów), Camele i Chesterfieldy, dla rzeźników z SS utworzono specjalną markę Sturm-Zigaretten („Papierosy szturmowe”), a Japończycy lubowali się w chińskich papierosach Ko-ah („Złoty pokój”). Radzieccy sołdaci dostawali zaś garść machorki i 100 gramów wódki dziennie. „Zezwala się na palenie podczas akcji… Natomiast nie zezwala się na nietrafienie do celu”, pisał w pamiętniku pewien czołgista.

Papierosy i kobiety

Aż do końca I wojny światowej istniały silne obiekcje przeciw paleniu przez kobiety. „Jarać” mogli tylko mężczyźni oraz panie z marginesu, np. prostytutki, o których czule pisał Baudelaire w „Salonie 1848”: „Pozbawione nadziei przybierają rozpaczliwe, wyrażające znudzenie pozy […] palą papierosy dla zabicia czasu”. Jednym z pierwszych przykładów spożytkowania papierosów w sztuce była „Carmen” Prospera Meriméego, noweli, na której oparte zostało libretto Bizeta. Don Jose rozpoczyna swą opowieść o spotkaniu z Carmen od opisu fabryki w Sewilli: „Wiadomo panu zapewne, że w fabryce pracuje kilkaset dziewcząt. To one zwijają papierosy w wielkiej sali, do której mężczyźni nie wchodzą bez specjalnego pozwolenia, ponieważ one się tam rozbierają, zwłaszcza młode, kiedy jest gorąco”. Nic dziwnego, że palenie nabrało konotacji erotycznych. Papierosy zaczęły symbolizować rzeczywiste Carmen – kobiety wyzwolone, niebezpieczne, femmes fatales. W operze Bizeta młode robotnice śpiewały, wychodząc z fabryki: „Słodka, słodka mowa kochanków / to wszystko dym! /Ich uniesienia, uniesienia, obietnice / to wszystko dym! / Patrzymy, jak w powietrzu płynie / Dym / Dym / Dym / Dym”. Richard Klein, pełen uniesienia, pisze „Kobieta może być piękna; Cyganka jest boska. Dla Nietzschego papieros gitane, którego apoteozą jest Carmen Bizeta, to zgubne wcielenie śródziemnomorskich przyjemności, o niebo górujące nad chłodem północnych mgieł Richarda Wagnera”.

Wedle Kleina najwięcej kobiet zaczęło palić w tych krajach europejskich, w których w największym stopniu wyzwoliły się one spod jarzma tradycyjnych ról i zawodów. Emancypację i feminizm znacząco wspomogła I wojna światowa. Ten pierwszy konflikt na masową skalę wywiał większość mężczyzn w wieku produkcyjnym na front, zmuszając kobiety do pracy w fabrykach amunicji i innych branżach zamkniętych wcześniej dla płci pięknej. Coraz rzadziej zdarzały się też androny w rodzaju tych, które propagowały stowarzyszenia antynikotynowe typu brytyjskiego Religious Tract Society, które straszyło kobiety tym, iż „palenie może poskutkować porostem wąsów w efekcie ciągłego ruchu warg”. Gately podaje, że konsumpcja papierosów wśród pań wzrosła, gdy Kongres ratyfikował powszechne prawo wyborcze w 1920.

W uchwyceniu ducha czasów jak zwykle najszybsze były koncerny tytoniowe oraz branża reklamowa. Co ciekawe, Marlboro – kojarzone dziś z kowbojem – było reklamowane jako pierwsza marka przeznaczona dla pań: „Czy palenie ma więcej wspólnego z moralnością kobiety niż kolor jej włosów? … Kobiety – jeśli w ogóle palą – szybko rozwijają wymagający smak. To dlatego Marlboro jeżdżą teraz tyloma limuzynami, biorą tłumnie udział w wieczorkach brydżowych i spoczywają w licznych torebkach”.

Papierosy lubią sztukę wysoką. I niską

W XX wieku palenie stało się osobnym bohaterem zarówno w literaturze, jak i filmie, malarstwie oraz teatrze. Bertolt Brecht, namiętny palacz, uważał, że aby dobrze odbierać sztukę, powinno się zezwolić na palenie na widowni. Kubiści z rozmiłowaniem malowali fajki. Dla Sartre’a (jego ulubioną marką były Boyardy; wedle Simone de Beauvoir wypalał dwie paczki dziennie) piszącego swoje największe dzieło, „Byt i nicość”, papierosy stanowiły służyły za ilustrację rozważań filozoficznych: „Jeśli policzę papierosy w tej papierośnicy, odnoszę wrażenie, że odkrywam obiektywną cechę tej grupy papierosów: jest ich dwanaście. Moja świadomość sądzi, że ta cecha jest częścią rzeczywistości obiektywnej, […] nieskazitelne obalenie formuły Alana »Wiedzieć znaczy wiedzieć, że się wie«. Jednak w chwili, gdy te papierosy ujawniają mi się jako będące w liczbie dwunastu, jestem w sposób nietetyczny świadom aktu dokonanego przez siebie dodawania”.

Palili Tomasz Mann, Vladimir Nabokov, William Faulkner, James Joyce. „Kopcili” także bohaterowie ich dzieł. Hans Castorp, protagonista „Czarodziejskiej Góry”, preferował cygara marki Mancini, bohater „Obrony Łużyna” Nabokova nic tylko grał w szachy i palił papierosy. Narrator powieści Itala Svevo, „Zeno Cosini”, całe życie spędza na przekonaniu, że może wypalić „ostatniego papierosa” – „ale ostatni zawsze okazuje się po prostu następnym, kolejnym z rzędu ostatnim papierosem. Wiecznie trwające próby rzucenia papierosów prowadzą do życia trawionego wyłącznie na paleniu”.

Podczas gdy w rzeczywistości społecznej kobiety miały już prawo głosu i wykonywania zawodów zarezerwowanych dla mężczyzn, w Hollywoodzie panowała pruderia i autocenzura. W pierwszych filmach pocałunki (nie mówiąc o czymś więcej…) były zakazane. Gately twierdzi, że papieros stał się metaforą zakazanych rozkoszy. Kiedy bohaterka czuła pożądanie, była filmowana w trakcie palenia lub proszenia o zapałki. „Wobec autocenzury, palenie było jedną z nielicznych czynności, jaką mężczyzna i kobieta mogli odgrywać z przyjemnością”. W „Casablance” palą wszyscy, oprócz kobiet. Nikt się jednak nie zaciąga.

James Bond z powieści Iana Fleminga był pierwszym wielkim powojennym palącym bohaterem. Potrafił wypalić 60 papierosów w jeden wieczór w kasynie. Preferował Morland Specials, robione według jego przepisu z mieszanki odmian wirginijskiej i bałkańskiej na zamówienie w sklepie na St. James, choć gdy pracował z CIA wybierał Chesterfieldy. Co ciekawe, wrogowie Bonda palili rzadko lub wcale. W „Operacji Piorun”, dziewiątej książce z cyklu o 007, Bond zostaje wysłany na odnowę biologiczną. Raport medyczny na temat stanu jego zdrowia brzmi tak: „Oficer ten jest w zasadniczo dobrym stanie fizycznym. Jednakowoż tryb jego życia sprawia, że nie wydaje się prawdopodobne, aby mógł zachować ów dobry stan zdrowia. Przyznaje, że pomimo wielu udzielanych mu dotąd przestróg wypala po sześćdziesiąt papierosów dziennie. […] codziennie spożywa przeciętnie około pół butelki alkoholu objętości trzech czwartych litra o mocy trzydziestu do trzydziestu pięciu procent”. Filmowy Bond dziś już, co prawda, nie pali, ale przynajmniej z książek Fleminga papierosów nikt nie wymaże.

Korzystałem z:

* Ian Gately, Kulturowa historia tytoniu, Aletheia, 2012

* Richard Klein, Papierosy są boskie, Czytelnik, 1998

* Dym. Powszechna historia palenia, red. Sander L. Gilman, Zhou Xun, Universitas, 2009

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także