Artykuł
Najlepsze książki 2014 roku. Literatura obca
Po najlepszych polskich tytułach, pora na literaturę zagraniczną. Wybór najciekawszych pozycji, które ukazały się u nas w mijającym roku, przygotowali Krzysztof Cieślik i Grzegorz Krzymianowski.
Paul Bowles, Ponad światem, przeł. Michał Juszkiewicz, Świat Książki
Paul Bowles jest u nas postrzegany raczej jako mąż swojej żony, Jane, autorki słynnej powieści „Dwie poważne damy”. Niesłusznie, bo dorobek amerykańskiego pisarza, kompozytora i podróżnika nie odbiega klasą od dokonań jego towarzyszki, a i jego biografią można by spokojnie obdzielić kilka postaci. W „Ponad światem” Bowlesowi udaje się wytworzyć specyficzną atmosferę grozy, która przywodzi na myśl Edgara Allana Poe, a momentami klaustrofobiczny klimat zagrożenia charakterystyczny dla dzieł Franza Kafki. Spokojna powieść obyczajowa przeistacza się niemal niepostrzeżenie w studium wyobcowania i lęku z intrygującym wątkiem kryminalnym w tle. Jeśli dodamy do tego krótką, muzyczną frazę, nie sposób „Ponad światem” zignorować. (KC)
Jaume Cabre, Głosy Pamano, przeł. Anna Sawicka, Marginesy
Jaume Cabre w „Głosach Pamano” zajął się historyczną traumą Katalończyków – okresem hiszpańskiej wojny domowej i rządów generała Franco. Mimo że powieść jest skromniejsza od głośnego „Wyznaję”, rzeczy gargantuicznej, zarówno jeśli chodzi o rozmiary, jak i zamiary, to jednak literacko sprawia lepsze, bardziej spójne wrażenie. W „Głosach Pamano” Cabre nie zdradza bowiem ambicji opisania i zrozumienia dziejów ludzkości, za to w sposób przekonujący splata ze sobą wiele pojedynczych losów, tworząc rozciągającą się na pół wieku panoramę katalońskiej historii. Wielowątkowa i wielogłosowa powieść, nawiązująca formą do „Rozmowy w katedrze” Llosy, dowodzi, że czerpanie z tradycji literackiej nie musi oznaczać jej plagiatowania, a historia o zagubionym w górach miasteczku może mieć uniwersalny wymiar. (GK)
Eleanor Catton, Wszystko, co lśni, przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie
Gorączka złota wraca. Jeden z ulubionych tematów amerykańskiej popkultury w ostatnim czasie odświeżono w serialu „Klondike”, o którym nikt nie będzie pamiętał, a także we wspaniałej quasi-wiktoriańskiej powieści „Wszystko, co lśni”, która przejdzie do historii literatury – jeśli nie anglojęzycznej, o co bardzo trudno, to z pewnością nowozelandzkiej. Autorka tego ogromnego (rozmiarami i ambicjami) dzieła nie ma nawet trzydziestu lat. Wspólnota Narodów na jej punkcie niemalże oszalała. Miejmy tylko nadzieję, że start zwieńczony Bookerem nie okaże się szczytem jej możliwości. A „Wszystko, co lśni”? Cóż, niewiele jest powieści, które zadowolą niemal każdego czytelnika. Ta do nich należy. (KC)
Romain Gary, Czarodzieje, przeł. Regina Gromacka, Nisza
„Wyznaję”, mam słabość do Romaina Gary’ego. Może to dlatego, że sam przypomina bohaterów powieści „Czarodzieje” – jest jak postać z commedia dell’arte, jak błazen, z którego się śmiejemy, nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę śmiejemy się z siebie. Cieszę się więc, że w końcu i „Czarodzieje” doczekali się (świetnego skądinąd) przekładu. Prozaiczna magia, nieprozaiczna miłość, konflikt ojca z synem, starego świata z nowym, zderzenie racjonalizmu z iluzją. I wspaniałe pióro jednego z najwybitniejszych francuskich pisarzy II połowy XX wieku. Jeśli to nie wystarczy za rekomendację, to warto przypomnieć, że tylko Gary dostał dwukrotnie Nagrodę Goncourtów, którą można dostać tylko raz – kolejny mistrzowski trick. (KC)
Wiktor Jerofiejew, Akimudy, przeł. Michał. B. Jagiełło, Czytelnik
Podobnie jak dwóch innych głośnych rosyjskich prozaików, Władimir Sorokin i Wiktor Pielewin, Wiktor Jerofiejew usiłuje pojąć i zgłębić swoją rosyjskość i swój naród, uciekając się do surrealizmu, przerysowania i graniczącego z groteską absurdu. Tak jest i w „Akimudach”, w których Rosja w ciągu trzech dni zostaje podbita przez obcy twór – tytułowe coś, może-państwo, może-raj, w każdym razie miejsce, gdzie można spotkać Franza Kafkę czy grającego w siatkówkę Stalina. Ze względu na gwałtowne podrygi rosyjskiego niedźwiedzia czyta się „Akimudy” z niepokojem, ale i jeszcze większą przyjemnością, a choć nie jest to najlepsza powieść Jerofiejewa, jej spektakularne szaleństwo wyróżnia się na tle wydanych w 2014 roku w Polsce książek. (GK)
Karl Ove Knausgård, Moja walka. Księga 1, przeł. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Literackie
Ze względu na charakterystyczną dla ruchu wydawniczego skłonność do przesady norweskiego prozaika obwołano współczesnym Marcelem Proustem. Knausgård Proustem naszych czasów oczywiście nie jest, bo większość podobieństw między „Moją walką” a „W poszukiwaniu straconego czasu” sprowadza się do objętości obu dzieł, ale rzeczywiście mamy do czynienia z nietuzinkowym projektem literackim. A choć dwa główne tematy pierwszego tomu „Mojej walki” – dorastanie i relacje z ojcem – trudno uznać za szczyt oryginalności, to Knausgård wyróżnia się szczerością, dosadnością, klarownością, a jednocześnie świadomością własnego stylu. I choćby dlatego warto przymknąć oko na wcale nierzadkie fragmenty, kiedy autor „Mojej walki” po prostu przynudza. (GK)
Pierre Lemaitre, Do zobaczenia w zaświatach, przeł. Joanna Polachowska, Oskar Hedemann, Albatros
Lemaitre nie mówi niczego, czego byśmy nie wiedzieli. Wojna to nuda i zwierzęcy strach, jej prawdziwymi ofiarami są ci, którzy przeżyli i nie potrafią odnaleźć się w świecie „po”. Znamy to wszystko co najmniej od czasów „Na Zachodzie bez zmian” Ericha Marii Remarque’a czy „Lewej wolnej” Józefa Mackiewicza. Wiemy też, że Lemaitre jest zręcznym prozaikiem i potrafi skroić porządną fabułę. Niby nic nadzwyczajnego – w końcu niezłych pisarzy nie brakuje. Ale nie ma przypadku w tym, że to właśnie autor popularnych kryminałów dostał za „Do zobaczenia w zaświatach” najbardziej prestiżową nagrodę literacką nad Sekwaną. To traktat o złu, a zarazem literatura rozrywkowa na poziomie u nas niespotykanym. (KC)
Javier Marias, Czarne plecy czasu, przeł. Tomasz Pindel, Sonia Draga
Javier Marias to jeden z najoryginalniejszych żyjących pisarzy, a jego monumentalna „Twoja twarz jutro”, należy do najwybitniejszych osiągnięć powieściowych XXI wieku. Wydane pod koniec roku w Polsce „Czarne plecy czasu” różnią się jednak od innych utworów Hiszpana – zamiast zaskakującej, pełnej tajemnic i niedopowiedzeń fabuły mamy do czynienia z dziełem otwartym, które można czytać „na wyrywki” i w którym znalazło się miejsce i na wspomnienie, i esej, i refleksję krytycznoliteracką. Niezmienne pozostaje tylko jedno – przyjemność obcowania z kunsztowną prozą Mariasa. (GK)
Eshkol Nevo, Neuland, przeł. Magdalena Sommer, Muza
Z literaturą jest trochę jak z piłką nożną – niektóre niewielkie kraje mają reprezentację silniejszą niż powinny. Weźmy np. Holandię – od lat grają na poziomie, do którego Polska zbliżyła się może dwa-trzy razy na przestrzeni półwiecza. To samo można powiedzieć o izraelskich prozaikach. Amos Oz, Dawid Grosman, Etgar Keret. A przecież to tylko ci popularni w Polsce. Eshkol Nevo powinien do nich za moment dołączyć. Już w „Do następnych mistrzostw” (futbolowe odniesienia nieprzypadkowe) pokazał, że trzeba mu się przyglądać. W „Neulandzie” zmierzył się z dziedzictwem Teodora Herzla, łącząc powieść o miłości z utopijnym traktatem. I z tego trudnego terytorium udało mu się wywieźć trzy punkty. (KC)
Zadie Smith, London NW, przeł. Jerzy Kozłowski
Najlepszym podkładem muzycznym dla twórczości Zadie Smith jest chyba piosenka Pidżamy Porno „Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości”. Pisarka specjalizuje się bowiem w bohaterach dręczonych poczuciem odrębności i nieprzynależności, skazanych na duchową izolację. W „Londynie NW” maluje zbiorowy portret ludzi zagubionych – w mieście-molochu i w życiu-labiryncie. Najnowsza powieść pozostaje wprawdzie w cieniu rzucanym na kolejne prozatorskie próby Smith przez „Białe zęby”, choć jednak nie dorównuje znakomitemu debiutowi, to jest rozpisanym na kilka głosów aptekarskim stadium samotności w wielkim mieście. (GK)
***
Tytuły uszeregowaliśmy alfabetycznie. Tekst nie jest rankingiem, a subiektywnym zestawieniem najciekawszych rzeczy, które mieliśmy okazję w tym roku przeczytać.