11 marca 2013

Ostatni sprawiedliwi? O pewnym pozwie i jego konsekwencjach

Trzy niezależne wydawnictwa pozywają do sądu giganta. Oskarżają go o monopolistyczne rozpychanie się łokciami na rynku e-booków.

 

Dawid przeciwko Goliatowi, William Wallace przeciwko Anglikom, Hobbici kontra siły Mordoru… Podobna sytuacja zaistniała właśnie na amerykańskim rynku wydawniczym. Trzy niezależne oficyny: Book House of Stuyvesant Plaza, Fiction Addiction i Postman Books pozwały internetowego giganta, firmę Amazon, i sześć największych wydawnictw amerykańskich. Amazon, Random House, Penguin, Hachette, Simon & Schuster, HarperCollins i Macmillan oskarżani są o praktyki monopolistyczne na rynku e-booków.

 

Czy te liczby mogą kłamać?

 

Pozywana „Wielka Szóstka” kontroluje w tym momencie 60 procent amerykańskiego rynku książkowego, a 85 procent ich dochodów pochodzi ze sprzedaży książek znajdujących się na liście bestsellerów New York Timesa. Szacuje się, że Amazon kontroluje nawet trzy czwarte rynku e-booków. Pozostała część należy do wydawnictwa Barnes&Noble i Apple’s iBookstore.

 

Rynek e-booków to jedna z najszybciej rozwijających się gałęzi biznesu na świecie. W 2008 roku (według Forrester Research in Cambridge) amerykańska branża książek elektronicznych warta była w sumie około 65 milionów dolarów, w 2012 roku – już 4,5 miliarda dolarów. Według niektórych prognoz w 2016 roku osiągnie poziom 5 miliardów dolarów (w roku 2017 rynek europejski ma być wart nawet 19 miliardów dolarów).

 

Gdy w 2012 roku Independent Publishers Group, dystrybutor około pięciuset małych wydawców, odrzucił żądania Amazona domagającego się obniżki cen, Amazon po prostu usunął ze swojej oferty prawie pięć tysięcy tytułów niepokornych domów wydawniczych. Bryce Milligan z teksańskiego Wings Press (wydawcy m.in. książki J.H. Griffina „Black Like Me”, należącej do amerykańskiej klasyki, w której podjęty został temat praw obywatelskich i segregacji rasowej) przyznał, że oznaczało to dla mniejszych wydawnictw spadek dochodów o prawie 40 procent.

 

Pozbawione możliwości negocjacji domy wydawnicze skazane są na łaskę i niełaskę internetowego giganta. Amazon – podpisując preferencyjne (jak twierdzą autorzy pozwu) umowy z wielkimi wydawnictwami – jest w stanie w znaczący sposób wpłynąć na cały rynek wydawniczy. W konsekwencji może to doprowadzić do upadku wielu niezależnych inicjatyw.

 

To, co dzieje się wokół amerykańskiego rynku e-booków przyrównać więc można do gorączki złota – może z tą jedną różnicą, że większość najbardziej złotonośnych działek została już zakupiona przez tych, którzy kontrolują rynek złota w Ameryce i Europie, a także decydują o jego cenie.

 

DRM jak ACTA?

 

Najwięcej sprzeciwu budzi jednak praktyka Amazona, który wykorzystuje technologię zarządzania prawami cyfrowymi (Digital Rights Management – DRM), w celu (jak twierdzą autorzy pozwu) wyeliminowania z rynku niezależnych domów wydawniczych i księgarni. DRM wykorzystywany przez internetowego giganta, pozornie zabezpieczając e-booki przed kopiowaniem czy nielegalnym obrotem nimi, zmusza czytelników do używania wyłącznie czytników produkowanych przez firmę Amazon i do czytania publikacji oferowanych przez tę firmę czy współpracujące z nią wydawnictwa. Niemalże wszystkie duże domy wydawnicze (z jednym wyjątkiem bodajże Tor and Forge Imprints z Macmillan Publishers) sprzedają swoje e-booki korzystając z technologii DRM, co oznacza, że jeśli czytelnik zdecyduje się korzystać z sprzętu produkowanego przez inną firmę, może liczyć się z utratą dostępu do już zakupionych pozycji. Rynek rządzi się zresztą żelazną logiką – czytelnik kupi ten czytnik, dzięki któremu będzie mógł dotrzeć do jak największej ilości interesujących go treści, bez konieczności ich poszukiwania czy formatowania.

 

Jednym z elementów wyróżniających czytniki proponowane przez Amazon jest ich relatywnie niska cena, która zachęca czytelników. Ale nic za darmo. Nawet sprzedaż sprzętu po kosztach jest elementem strategii rozwoju firmy. W jednym z wywiadów dla BBC Jeff Bezos, szef Amazona, stwierdził, że celem internetowego giganta jest czerpanie zysków z oferowanych czytelnikom treści (w tym także reklam), a nie ze sprzedaży samych czytników. Oferowanie czytelnikom tańszych czytników może być jednak postrzegane jako próba niemalże uzależnienia od siebie konsumentów, zniechęcająca ich jednocześnie do poszukiwania treści czy książek poza Amazonem.

 

Porozumienie między największymi wydawnictwami a Amazonem ma, według powodów, naruszać punkt pierwszy i drugi antymonopolowej Ustawy Shermana (Sherman Antitrust Act). Praktyki Amazona zaczynają budzić sprzeciw nie tylko wydawców czy pisarzy. Powoli do tych pełnych oburzenia głosów zaczynają dołączać się czytelnicy (tworząc m.in. ruch Readers Against DRM). Członkowie tej nieformalnej grupy są aktywni głównie w przestrzeni wirtualnej, choć unikają działań na Facebooku. Już od kilku lat prowadzą akcje społeczne krytykujące technologię DRM, która w ich przekonaniu narusza prawa posiadaczy e-booków do swobodnego dysponowania własnością – archiwizowania, pożyczania, odtwarzania książek elektronicznych na różnych nośnikach czy ich drukowania. Obok kampanii mających na celu uświadomienie użytkownikom e-booków ich praw (jak choćby podczas ubiegłorocznego International Day Against DRM) skupiają się oni także na kwestii publicznego dostępu do e-booków i wciąż nierozwiązanego problemu „wypożyczania” książek elektronicznych przez biblioteki.

 

Gutenberg śmieje się ostatni

 

Trudno przewidzieć wynik sprawy Book House of Stuyvesant Plaza, Fiction Addiction i Postman Books przeciwko monopolistycznym praktykom gigantów. Niezależnie jednak od sądowych rozstrzygnięć pokazuje ona szereg problemów, jakie napotykają nie tylko wydawcy, lecz także czytelnicy. Każe też spojrzeć na rynek e-booków z większym dystansem. Bo choć przytoczone wcześniej liczby mogą przyprawić o ból głowy (podobnie jak prognozy analityków dotyczące rynku e-booków), coraz częściej pojawiają się głosy, które zalecają większą ostrożność w szacowaniu potencjału książek elektronicznych.

 

Z raportu przygotowanego przez Pew Reaserch Center wynika, że Amerykanie wciąż najczęściej sięgają po książki tradycyjne . Wśród osób, które w ciągu ostatniego roku przeczytały co najmniej jedną książkę, aż 89 procent wybrało pozycję drukowaną. Jedynie niespełna jedna trzecia badanych zdecydowała się na jej elektroniczną wersję. Liczba czytelników wybierających książki drukowane już od lat utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie (między 67 a 72 procent). Istnieją także badania (jak te, którymi dysponuje Bowker Market Research), które pokazują, że choć już jedna piąta amerykańskich internautów korzysta z e-booków, ich sprzedaż zaczyna stopniowo maleć. Mimo że 16 procent czytających książki Amerykanów posiada czytniki i korzysta z książek elektronicznych, to aż 59 procent nie jest w ogóle zainteresowanych tą formą dostępu do literatury.

 

 

Bez wątpienia e-booki zmieniły oblicze rynku wydawniczego w Stanach Zjednoczonych. Powiedzmy sobie szczerze: gdyby nie one, książka „50 twarzy Greya” nie odniosłaby tak spektakularnego sukcesu., E-booki dokonały tego jednak prawdopodobnie w tym samym stopniu, w jakim wprowadzenie formatu kieszonkowego książek wpłynęło na rynek amerykański (i preferencje czytelników) kilkadziesiąt lat wcześniej. Czyżby Gutenberg nie powiedział jeszcze swojego ostatniego słowa?

 

Quo vadis, amerykański rynku?

 

Być może to jednak nie DRM i nie sposób dystrybucji e-booków jest w toczącej się dyskusji najważniejszy (zwłaszcza, że według raportu Pew 90proc. użytkowników czytników nadal kupuje i czyta książki tradycyjne). Najwięksi amerykańscy gracze: Random House, Penguin, Hachette, Simon & Schuster, HarperCollins and Macmillan, kontrolując większość rynku wydawniczego, mogą do woli kształtować gusta literackie czytelników, tworząc nowe mody, powołując i obalając kolejne gwiazdy literatury.

 

Amerykański rynek książek zaczyna przypominać rynek filmowy czy muzyczny – z wielkimi gwiazdami, kampaniami reklamowymi, nagrodami, galami, które otwiera (jak opisuje w swoim znakomitym eseju Dubravka Ugresić) Joan Collins w żakiecie od Chanel. Problemem znacznie poważniejszym niż sprawa „Trójka Niezależnych” kontra „Wielka Szóstka” i Amazon, jest konflikt między zwolennikami wolnej treści (open source) a wydawcami korzystającymi z DRM i blokującymi dostęp do publikacji. Czy stoimy w obliczu przemiany rynku książki, na którym rządzić będą ostatecznie producenci książek, przedsiębiorstwa zarządzające literaturą, menedżerowie i spece od PR-u? Odpowiedź na to pytanie poznamy zapewne za kilkanaście lat, ale to Ameryka pokaże, w którą stronę zmierzamy. Dlatego również dla nas to, co dzieje się w USA, jest bardzo istotne.

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także