Artykuł
„Przekład żyje siedemdziesiąt lat”. Janina i Krzysztof Błońscy, czyli tłumacze po Świętach
Wprawdzie skończyliśmy cykl „Święta z tłumaczami”, ale po Świętach Marta Natalia Wróblewska miała okazję przepytać Janinę i Krzysztofa Błońskich, autorów nowego przekładu „Trzech muszkieterów”.
Skąd pomysł na przetłumaczenie na nowo „Trzech muszkieterów”?
Krzysztof Błoński: Nowy przekład powieści Dumasa od bardzo dawna był moim marzeniem. Wyjechałem na pięć lat do Francji jako mały chłopiec, francuską kulturę chłonąłem niejako przez „zanurzenie”. W gimnazjum mieliśmy z bratem Piotrem bardzo dobrego nauczyciela języka francuskiego, który dawał uczniom bony książkowe za dobre noty, a po zebraniu odpowiedniej ich ilości z własnej kieszeni kupował książki. Pierwszą, którą zdobyliśmy w ten sposób, byli właśnie „Trzej muszkieterowie”. Czytaliśmy ją na przemian prawie nieustannie. Znałem ją zatem równie dobrze, jak w Polsce moje pokolenie Sienkiewicza. I choć przekład Joanny Guze jest przekładem bardzo dobrym, jeśli nawet nie wybitnym, to nie do końca korespondował z moim „czuciem” Dumasa.
Czym państwa przekład różni się od poprzedniego, autorstwa Joanny Guze?
Krzysztof Błoński: To raczej pytanie do czytelników albo do teoretyków przekładu. Mogę tylko powiedzieć, cytując profesora Henryka Markiewicza, że przekład żyje około siedemdziesięciu lat. Myślę też, że ze względu na nasze związki z teatrem, przywiązywaliśmy większą uwagę do dialogu, tak, żeby był nie tylko literacki, ale bardziej prawdziwy. Wielkie znaczenie miało dla nas tempo, wartkość akcji.
Po co, państwa zdaniem, tłumaczyć na nowo klasykę? Ambicja tłumacza, chęć oddania sprawiedliwości autorowi czy przybliżenia książki współczesnym czytelnikom?
Po części odpowiedzieliśmy już na to pytanie. Tutaj oczywiście nie chodziło o oddanie sprawiedliwości autorowi, gdyż, jak powiedziałem, przekład Joanny Guze jest bardzo dobry. Ale poza spełnieniem własnych marzeń, można dodać, że dzisiejszy czytelnik – a zakładam, że będzie nim młody człowiek – odbiera rzeczywistość zupełnie inaczej niż kilkadziesiąt lat temu.
Jak pracowali państwo nad przekładem – porównując z poprzednim tłumaczeniem, zaglądając do opracowań i oglądając filmy oparte na powieści? Wydaje mi się, że praca nad tak wciągającą powieścią musiała być przyjemnością… Ale może to złudzenie?
W sytuacji, w której poprzedni przekład jest dobry – a tak było w tym przypadku – nie może być w ogóle mowy o braniu go do ręki podczas pracy. Oczywiście, zapoznaliśmy się z poprzednimi tłumaczeniami decydując się na nowe, ale jakiekolwiek odnoszenie się do niego było absolutnie wykluczone. Ba, po oddaniu tekstu poprosiliśmy nawet wydawnictwo o sprawdzenie, czy przypadkiem nie ma jakichś ewidentnych zbieżności. A co do przyjemności, to oczywiście, była to praca bardzo przyjemna, choć żmudna, bo przetłumaczenie bez mała siedmiuset stron zabrało nam ponad dwa lata.
Jak tłumaczy się na cztery ręce? Dzielili się Państwo fragmentami, czy pracowali ramię w ramię? Pracując wspólnie nad wieloma przekładami pewnie wypracowali Państwo własną technikę…
To dość skomplikowane. I osobno, i razem. Z grubsza są trzy fazy tłumaczenia: jedna dotyczy właściwego, bardzo dokładnego uchwycenia oryginału, tym zajmuje się romanista (KB), druga wyrażeniem tego po polsku, czym zajmuje się polonista (JB). Do trzeciej przystępujemy wspólnie, czytając powieść na głos i jeszcze raz sprawdzając polski tekst z francuskim oryginałem.
Jakie było największe wyzwanie przy tłumaczeniu „Trzech muszkieterów”?
By przynajmniej dorównać przekładowi Joanny Guze…
A najtrudniejszy orzech do zgryzienia w całej karierze tłumaczeniowej?
Chyba właśnie „Trzej muszkieterowie”. Ale w ogóle najtrudniejsze jest tłumaczenie kalamburów, znajdowanie ich odpowiedników w ojczystym języku. Jako przykład mogę podać pierwszą przełożoną przeze mnie książkę, czyli „Paradoksy reklamy” Georges’a Elgozy’ego.
O przekładzie jakiej książki na polski można powiedzieć, państwa zdaniem, że jest kongenialny z oryginałem?
Jeżeli chodzi o język francuski, można to powiedzieć jedynie o tłumaczeniu jednego, jedynego wiersza Baudelaire’a z „Kwiatów zła”, mianowicie „Balkonu”. Przekładu dokonał Czesław Miłosz…
A jakie tłumaczenie domaga się poprawek?
Każde, po upływie siedemdziesięciu lat…
Czyją twórczość najbardziej chcieliby państwo wziąć na warsztat w przyszłości?
To już postanowione, ale na razie zachowamy to dla siebie.