Można żartować, że Wajda na ekrany przenosił kanon lektur, ale prawda jest taka, że robił to mistrzowsko, przekraczając czasami literacki oryginał, jak choćby w przypadku „Ziemi obiecanej” Reymonta. A i porywał się na pisarzy wielkich, bo mierzył się za pomocą kamery i z Dostojewskim, i z Conradem.
W 1980 roku Czesław Miłosz w wierszu „Rue Descartes”, wspominając swój pierwszy pobyt w Paryżu, pisał: „Mijając ulicę Descartes,/ Schodziłem ku Sekwanie, młody barbarzyńca w podróży/ Onieśmielony przybyciem do stolicy świata./ Było nas wielu, z Jass i Koloszwaru, Sajgonu i Marakesz (…)/ Wkraczałem w uniwersalne, podziwiając, pragnąc”. Paryż był centrum, przedmiotem pożądania, wejście do tego miasta, w jego zaklętą aurę było ponownymi narodzinami. Spacer po bulwarach Haussmanna był jak pielgrzymka, kawa w Les Deux Magots lub Café de Flore dla przybysza z Europy Środkowej i Wschodniej była jak zawołanie: oto jestem, stałem się. Największa bzdura, posiadająca stempel „made in Paris” stawała się intelektualnym wydarzeniem.
Zbiór niedokończonych próz „Stanęła naga...” jest nie tylko dowodem na niespełnione marzenia Broniewskiego o dwóch wielkich projektach – powieści opartej na wątkach autobiograficznych oraz dramatu o życiu i działalności Ludwika Waryńskiego. To także szansa na nowe otwarcie w recepcji jego twórczości, mimo że na wielkiego powieściopisarza autor „Anki” zadatków nie miał.
Zajmowali swój stolik na "górce" w Ziemiańskiej. Wśród nich były najgłośniejsze hetery, najlepiej ubrani warszawiacy, bogaci finansiści, arystokraci, dandysi ówczesnego świata, wielcy pisarze i artyści. Tworzyli konstelację czasami zaskakującą – Tuwim, Broniewski, Słonimski, Krzywicka, Sobański, Janta Połczyński, Boy, Szymanowski, Melcer, Stempowski, Grydzewski, Borman, Czapski, Brzechwa. Nie dało się marzyć o zostaniu pisarzem i się o nich nie otrzeć. Sprawowali wtedy władzę uzurpatorską i niepodzielną.
20 listopada 2012
Artykuł
Około 30 ekranizacji, nie licząc seriali. Pierwsza nie trwała dłużej niż 10 minut, ostania uderza przepychem i ambicjami twórców. Żaden bohater ani żadna bohaterka filmowa nie umierała na ekranie chyba tak często jak Anna Karenina. Raz jeden, w 1927 roku darowano jej życie, ponieważ badania amerykańskiej publiczności pokazały, że widzowie woleliby ją widzieć w ramionach Wrońskiego, a nie pod kołami pociągu. Twórcy filmu zachowali jednak resztki zdrowego rozsądku i zmienili tytuł filmu rezygnując z odniesienia do powieści i zostawiając tylko "Love".