Istnieje powszechne przeświadczenie, że umysły ludzkie dzielą się na ścisłe i humanistyczne. Że, innymi słowy, albo ktoś jest dobry z matematyki i fizyki, albo z polskiego i historii. Przeświadczenie to, jak wiele mu podobnych, oparte jest na krzywdzącym uproszczeniu. Powiem Państwu w tajemnicy: wybitni humaniści zwykle mają zdolności matematyczne, a wybitni fizycy to też często ludzie wrażliwi na sztukę i literaturę.
Literatura czeska zwykle kojarzy nam się z Hrabalem, Haškiem lub Čapkiem, ewentualnie Kunderą czy Havlem. Za sprawą świetnych esejów Mariusza Szczygła i innych propagatorów kultury czeskiej lista ta się wydłuża, a wiedza o owych autorach - znacznie pogłębia. Jednak wciąż stosunkowo niewiele wiemy o czeskiej literaturze dla dzieci.
Literatura zna takie przypadki, kiedy dobrze znaną historię opowiada się na nowo, ale z punktu widzenia albo bohatera nieoczywistego, albo wręcz takiego, który w oryginale jest czarnym charakterem. Weźmy choćby „Byłem szczurkiem” Philipa Pullmana, gdzie okazuje się, że główny bohater jest nieodczarowaną postacią z pewnej bardzo znanej bajki. Albo przypomnijmy wspaniałe opowiadanie „Sekta trzydziestu”: Jorge Luis Borges mówi tam o chrześcijaństwie niejako przez pryzmat sekty czczącej Judasza, bez którego historia Zbawienia byłaby niemożliwa.
Książki się czyta, muzyki się słucha, a obrazy się ogląda. Każda sztuka operuje innym kodem, każdą odbieramy innymi zmysłami. W tym kontekście książka pod tytułem „Jak czytać malarstwo” wydaje się podszyta jakimś logicznym błędem, pomieszaniem zmysłów (zdrowych, rzecz jasna) i jawnym hochsztaplerstwem.
Są takie słowa, które - wszedłszy w szerszy obieg - zmieniają znaczenie. Pomijając słowo „bynajmniej” mylone ze słowem „przynajmniej”, moim ulubionym jest słowo „spolegliwy”, które uparcie i nieskrycie używane jest jako synonim „uległego”, tymczasem oznacza kogoś, na kim można polegać.