Zdumiewa mnie popularność książki-nie książki „Zniszcz ten dziennik”. Czy to dowód kompletnego zidiocenia czytelników, owczego pędu czy też rzeczywiście końca kultury narracji na rzecz fragmentów, ilustracji czy – jak w tym przypadku – „kreatywnej destrukcji”.
Organizatorzy festiwali coraz częściej zdają się wierzyć, że literatura piękna jest czymś z gruntu nieatrakcyjnym i trzeba ją pilnie, dowolnymi w zasadzie środkami uatrakcyjnić.
Światła w mroku. Jakieś zagubione w przestrzeni osady, samotnie stojące domy. Zmierzchanie. Różnobarwne poświaty sączące się z okien. Zabójcza tęsknota za nie wiadomo czym. Powolne pławienie się w tym wyobcowaniu. Śnieg, deszcz, rzadko słońce. Patrzenie i myślenie. Fotografowanie.
W dobie lajków i szerów internet przypomina wielką zabawę w berka: tu coś lajkniemy, tam coś udostępnimy, tego klepniemy po ramieniu, z tamtego się podśmiejemy i biegniemy dalej, rzadko dzieląc się ze swoim społecznościowym światkiem treścią stworzoną własnymi rękami.
„Ukryty modernizm” pozwala nam poznać Christiana Kereza i poczuć żal, że architekt ten prawdopodobnie nie zaprojektuje już niczego w Warszawie.