Problem z książkami należącymi do kanonu literatury polega na tym, że nikt - poza Michałem Komarem - ich nie czyta. Kanon i klasyka - to słowa przeklęte, zmieniające migotliwy fenomen tekstu literackiego w eksponat, przyszpilony w gablotce wiszącej w jakimś szkolnym korytarzu.
Za oknem temperatury coraz wyższe, więc ubrania coraz mniej i coraz więcej ciała na widoku. I wtedy się zaczyna. Otóż rasizm najczęściej dopada mnie latem. Oto historia, która powtarza się niemal co roku, zmieniają się lektury, ale przy tej warto było spalić plecy.
Nowa powieść Eustachego Rylskiego rzuca nas w świat do tej pory znany z prozy Marka Hłaski.
Mariusz Szczygieł dokonał rzeczy monumentalnej. Wraz ze swoim zespołem przekopał się przez publiczne i prywatne księgozbiory, poszukując wszelkich śladów reportaży, które ukazywały się od początku ubiegłego wieku. Mimo iż, jak sam przyznaje we wstępie do „Antologii 100/XX”, nie było to łatwe, gdyż wczesne reportaże ukazywały się raczej w gazetach, niż w formie książkowej, efekty są imponujące. Ponad 1600 stron, dwa tomy, trzy kilogramy i stu autorów, w tym tak nieoczywiste nazwiska jak Zofia Nałkowska, Wanda Wasilewska czy Jerzy Urban. Wagi (nomen omen) tego wydarzenia nie da się przecenić, zwłaszcza, że Szczygieł zdecydował się zejść z utartej ścieżki i wybrać reportaże nieoczywiste, zapomniane, niezbyt kojarzone ze swymi twórcami. To zdecydowanie jedno z najważniejszych wydarzeń literackich 2014 roku, nie tylko z dziennikarskiego punktu widzenia.
„Polaku! Czytaj książki!” – rozpaczliwie apelują od lat krzewiciele kultury, a wraz z nimi, nieco mniej bezinteresowni, wydawcy i pisarze. Ostatnio jednak rodacy należący do opcji nieczytającej zyskali nowy argument na własną obronę: „kryzys, panie, kryzys!”. Tymi słowy zamykają usta książkowym moralizatorom, bo przecież nie sposób wymagać pasji czytelniczej od osób zagrożonych cięciami płac, bezrobociem i pozostałymi plagami czasów recesji.