Recenzja
Czemu lewica nie porywa dziś tłumów?
Wbrew tradycji filozofii moralnej od Arystotelesa przez Kanta po Milla, przypisującej rozumowi decydującą rolę w podejmowaniu decyzji moralnych (a także wyborów politycznych), profesor Jonathan Haidt twierdzi, że pierwszorzędną rolę odgrywają nasze emocje.
A w swojej najnowszej książce „Prawy umysł. Dlaczego dobrych ludzi dzieli religia i polityka?” udowadnia, że rozum służy co najwyżej do wyjaśniania już wcześniej podjętych na gruncie emocji wyborów. Ale po kolei, zacznijmy od sprawy zasadniczej…
Czy ten, kto gwałci martwego kurczaka, a potem go zjada, postępuje niemoralnie?
To jedno z pytań, które badanym zadawał zespół Haidta, aby zweryfikować, skąd biorą się nasze wybory moralne. Zgodnie z założeniami okazało się, że w znacznej mierze są one niezależne od racjonalnej argumentacji. Bo jeśli uważamy, że amator kurczaka zrobił źle, to argumenty w rodzaju „kurczak jest martwy”, „nikomu to nie szkodzi”, „nikt tego nie widzi” czy „to jednorazowa aktywność, która nie rzutuje na preferencje seksualne mężczyzny” nie przekonają nas do zmiany zdania, a jedynie raczej ograniczą wszelką artykulację do upartego „nie bo nie”. Źródło moralności tkwi bowiem w emocjach. Oczywiście, nie oznacza to, że argumenty racjonalne, doświadczenie czy środowisko nie oddziaływają na nas. Niemniej jednak – zdaniem Haidta – pozostają one w stosunku do naszych emocji jak 1:9, jeździec do słonia. Przekłada się to również na wybory polityczne.
Marsz, blokada, wiec, parada. Czyli o polskiej scenie politycznej
Okazuje się, że fakt czytania Frondy/Krytyki Politycznej, chodzenia na Marsz Niepodległości/Kolorową Niepodległą i poczucia dumy z Muzeum Powstania Warszawskiego/wyboru Biedronia na prezydenta Słupska, nie zależy od naszej woli tak bardzo, jak nam się to wcześniej wydawało. Haidt dostarcza bowiem dowodów (dotyczących amerykańskiego społeczeństwa, ale świetnie aplikowanych na polskim gruncie) na to, że różnice między nami wynikają z genetycznych i osobowościowych przyczyn (a nie racjonalnie podjętych decyzji) – i to stanowi o dużej wadze tej książki.
Badania naukowców potwierdzają, że już jako małe dzieci – zanim zajdzie proces socjalizacji – potrafimy dokonywać wyborów moralnych, preferując np. postawy pomocne bardziej niż szkodliwe. Tym samym nie wchodzimy w świat jako tabula rasa, ale w mniejszym lub większym stopniu – zanurzeni jesteśmy w pewnym matriksie moralnym. Po drugie dowiadujemy się, że tak jak potrafimy się różnić na skali introwersja-ekstrawersja, różnimy się też w kwestii otwartości na nowe bodźce i wrażliwości na lęk, co przekłada się na nasze wybory polityczne. Ludzie o większej wrażliwości na lęk, wstręt, zagrożenia zostają konserwatystami. Natomiast ci o większej otwartości na nowe doświadczenia – postępowcami i kierują się ku lewicy.
Haidt – odpowiadając na „wielką piątkę” czynników wedle których określa się osobowość – wyodrębnia „wielką szóstkę” ewolucyjnie ukształtowanych fundamentów moralnych, na których sytuuje się każdy człowiek i wedle której łatwo wyznaczyć poglądy moralne, ale i wybory polityczne. Tworzą ją filary: troska, sprawiedliwość, wolność, lojalność, autorytet, świętość. Pierwsze trzy charakteryzują lewą stronę polityczną, zaś prawą – wszystkie sześć (sic!).
How WEIRD is that?
I tu Haidt, dotychczas deklarujący się jako przedstawiciel WEIRD (akronim od: ‘western- educated-industrialized-rich-democratic’), niejako oddaje pole prawej stronie. Tłumaczy to w myśl Darwina koniecznością wyeluowania takich cech, które wykształciły w nas altruizm grupowy i pozwoliły przetrwać jako wspólnocie. Indywidualiści nie mieliby szans.
Dla mnie – przedstawicielki WEED (niespecjalnie bogatej i żyjącej w niezbyt uprzemysłowionej rzeczywistości, za to przeintelektualizowanej, stąd podwójne „E”) – oznacza to, że nie posługujemy się zupełnie innym językiem, ale że wzajemne niezrozumienie wynika z innego postawienia akcentów. A już samo to stwierdzenie jest jakimś punktem wyjścia do dalszej komunikacji.
Po drugie ułatwia to odpowiedź na pytanie, dlaczego Parada Równości czy Manifa zbiera zaledwie mały procent tego, co gromadzi Marsz Niepodległości? Dlaczego lewica nie porywa tłumów? Odpowiedź może tkwić w tym, że już prawie nikt nie pamięta „Międzynarodówki”, a prawie każdy – wbrew deklarowanym poglądom – potrafi dołączyć do chóru śpiewającego „Boże, coś Polskę” czy „Barkę”, a tym samym doświadczyć podniosłych zbiorowych emocji. Właśnie, emocji! To one – a nie kolejne mniej lub bardziej racjonalne spory o tęczę, muzeum, rocznicę, powstanie, pamięć, historię, ogórek – powinny zostać dostrzeżone jako ważny korelat naszych stosunków.
Po trzecie, ogromną zaletą tej książki jest potraktowanie przeciwnika politycznego/moralnego nie jako zacofanego oszołoma lub zacietrzewionego bezbożnika, ale podmiot, który wyrasta i odczuwa wedle innych kryteriów. Haidt, przerażony polaryzacją sceny politycznej w USA, szuka przestrzeni konsensusu. Czy jest on możliwy?
Czy umiemy się pięknie różnić?
Mam jednak wiele zastrzeżeń do książki Haidta. Przymykam oko na styl – amerykański, nieznośnie propedeutyczny, z poklepywaniem po plecach, zbudowany na popkulturowych metaforach ni to z Ezopa, ni to z braci Wachowskich. Pomijam świadectwo własne – czyli doświadczenie autora, który doznał epifanii podczas podróży do Indii i z zachodniego liberalnego profesora, stał się orędownikiem ogólnoświatowego pojednania, co z pracy popularno-naukowej czyni klasyczną bildungsroman.
Ale nie mogę nie zauważyć konsekwencji takiego myślenia i wielowiekowej tradycji, która okrzyknęła Davida Hume’a i Edwarda Osborne’a (filozofa i socjobiologa, na których Haidt się powołuje) – „czarnymi charakterami w dziejach intelektu”. Bowiem, czy wskazując na niezależne w znacznej mierze od rozumu źródła przekonań moralnych i poglądów politycznych, nie odcinamy gałęzi zdrowego rozsądku, na której siedzimy – praktycznie jedynej dostępnej płaszczyzny porozumienia? Czy dostrzegając ewolucyjne uwarunkowanie tych emocji, nie zdejmujemy z ludzi odpowiedzialności za ich czyny? Czy doceniając wyniki darwinizmu społecznego naszych przodków, którzy w kolejnych stoczonych pojedynkach, objęli prowadzenie w lidze gatunkowej, powinniśmy teraz zbiorowo zasiadać w trybunach, oddając hołd pierwotnym instynktom?
Stopniowe zacieranie granicy między wyborem i decyzją, a odruchem i emocją, może doprowadzić do absurdalnej sytuacji, w której oskarżony za zabójstwo imigranta będzie mógł wylegitymować się bardzo wysoką wrażliwością na lęk przed obcością? A faszyzm okaże się jedynie skrajnym wynikiem na moralnej krzywej Gaussa? To oczywiście tania demagogia, odpowiadająca jednak demagogicznym w wielu miejscach interpretacjom Haidta. Dlatego przy frazie „kochajmy się”, pobrzmiewającej gdzieś w tle przesłaniu książki „Prawy umysł” jako alternatywie wobec kłótni, pojadę klasykiem – nauczmy się różnić pięknie i mocno.