7 marca 2013

Erudycja boli

„Głupota jest czymś niezachwianym: cokolwiek ją zaatakuje, musi się o nią rozbić” – pisał Gustave Flaubert. Ale cóż takiego uczynili Ci głupcy, Flaubercie? Czy nazbyt psuli krajobraz Normandii? Czy próbowali sforsować mury Twej fortecy taranem komunałów? A może chodzi o to, że plenią się jak króliki, gdy Tobie podobnych jest coraz mniej. Tak czy owak, idioci musieli Ci zajść za skórę. Inaczej nigdy nie stworzyłbyś Bouvarda i Pecucheta, i nie wysłałbyś ich na wycieczkę po historii ludzkiej głupoty.

 

Ponad 1500 lektur z różnych dziedzin, 20 lat pracy, śmierć na ostatniej stronie – to wszystko poświęcił Flaubert, by opowiedzieć nam o dwóch francuskich kopistach Bouvardzie i Pecuchecie, intelektualnych Flipie i Flapie. Pokusa sielskiego wiejskiego życia rzuca ich na normandzką prowincję. Tu postanawiają spełnić swoje odwieczne marzenie – zająć się nauką. Zaczynają od rolnictwa. Jedynym ich osiągnięciem jest wyhodowanie monstrualnej kapusty. Ogrodnictwo również nie przynosi oczekiwanego zachwytu sąsiadów. Zakusy medyczne kończą się źle, zwłaszcza dla pacjentów, archeologia prowadzi do konfliktu z kościołem, takoż i teologia, chemia jest zbyt abstrakcyjna, historia niejednoznaczna, filozofia przygnębiająca, hipnoza zawodzi, satanizm odstrasza ludzi, a wychowanie krnąbrnych sierot zdaje się wyzwaniem ponad ludzkie siły.

 

Bouvard i Pecuchet próbują wszystkiego. Nie rezygnują jedynie dlatego, że coś im nie wychodzi. Rażą ich raczej wewnętrzne sprzeczności wszystkich nauk. Przyjaciele bynajmniej nie prowadzą identycznych badań. W swoich poszukiwaniach reprezentują styl dionizyjski i apolliński, tyle że w tym wypadki Dionizos jest przytłusty, a Apollin łysawy. Gdy jeden pogrąża się w odmętach materialistycznego zwątpienia, drugi szybuje na skrzydłach metafizyki. Lot to jednak nader krótki: do pierwszego rozczarowania. A rozczarowuje naszych kopistów niemal wszystko. Myśliciele, lekarze, gimnastyka, naukowcy, kobiety, dzieci, księża, wreszcie sąsiedzi. Spacerują spokojnym krokiem po dziedzińcu głupców. Sam Flaubert pisał o swoim dziele: „Wszystkich wielkich ludzi składam w ofierze idiotom”. A idiotą jest tu niemal każdy. I Bouvard, i Pecuchet, i mieszkańcy departamentu Cavados, i uczeni, i autorzy podręczników, i czytelnik próbujący połapać się w mrowiu teorii, i autor, który na to kuriozum poświęcił jedną trzecią życia.

 

„Bouvard i Pecuchet” to dzieło totalne – swoim zasięgiem obejmuje każdą gałąź ludzkiej egzystencji. To dzieło totalne również pod względem językowym. Kopiści mówią językami. Kopiują bezmyślnie styl wszystkich nauk. Wędrują od jednej kalki językowej do drugiej. Kopiowanie to w końcu żywioł głupca. Antoni Sygietyński w dołączonym do nowego wydania książki eseju pisał, że powieści brakuje życia, postaci w niej ukazane są jak marionetki, a wszystko razem owocuje czytelniczą nudą. Według Sartre’a Flaubert podczas pracy nad „Bouvardem i Pecuchetem” cierpiał na nerwicę historyczną, przypadłość, która nie pozwalała mu funkcjonować w III Cesarstwie. Być może to ta choroba uniemożliwiła autorowi „Pani Bovary” wnikliwą obserwację życia, za którą tak go cenił Sygietyński. Francuski prozaik w ostatnich latach życia zamiast z ludźmi zaczął obcować z papierem. Słowo pisane jest niemym bohaterem książki, macierzą głupstw i fantasmagorii.

 

Co do stylu: nie pojmuję, jak można krytykować Flauberta za styl (a Sygietyński to robi). Każdy szanujący się pisarz powinien kończyć dzień modlitwą „Dobry Panie Boże, spraw, bym pisał jak Flaubert!”. Bouvard i Pecuchet to nie stylistyczny upadek Gustawa, to jego wejście literacki Mont Blanc. Zamknął oświeceniowy dialog i encyklopedię szaleńca w formie powieści realistycznej. Zbudował na tym piętrzącą się w nieskończoność drabinę ironii i umarł zanim udało mu się wejść na ostatni jej szczebel. Jego ostatnie dzieło miało się składać z dwóch części. Drugi tom zawierałby wiedzę zebraną i skopiowaną przez Bouvarda i Pecucheta. Po nieistniejącej książce pozostały tylko fragmenty: „Słownik komunałów”, „Album Markizy” i „Katalog idei szykownych”.

 

Pisał pan, panie Flaubert, że „w miarę jak ludzkość się doskonali, człowiek podupada”. I pewnie miał pan rację. Nadszedł wreszcie czas miałkości, pospolitości i powszechnego zidiocenia. Nasz czas. Kopiujemy szybko, sprawnie i bezmyślnie. Bouvarda i Pecucheta możemy nieść na swoich sztandarach. Dzięki panu wiemy bowiem, że erudycja boli.

Książki, o których pisał autor