21 listopada 2012

Słodki urok XIX wieku

Pamiętam dobrze, jak w wieku 12 lat z wypiekami na twarzy przeżywałam swoją pierwszą erotyczną przygodę literacką, śledząc „Dziwne losy Jane Eyre”. Rumieńca na niczyich policzkach nie wzbudzi pierwsza powieść Charlotte Brontë, „Profesor”, która właśnie pojawiła się w polskich księgarniach.

 

William Crimsworth nie jest przystojny, szczególnie uzdolniony ani zabawny. W tytułowym profesorze nie ma właściwie nic wyjątkowego. Niedostatki urody mógłby wynagrodzić bujny, tajemniczy charakter. Crimsworth tymczasem jest ślamazarnym wrażliwcem o niewygórowanych ambicjach. Nieszczęśliwie dla czytelnika jest on również narratorem tej opowieści. Pomimo wrodzonej anemii ducha, zdobywa się na czyn niesłychany. Odrzuca protekcję arystokratycznego wujostwa i przyjmuje posadę kopisty w przedsiębiorstwie okrutnego brata, z którym nie miał dotąd kontaktu. Spędziłby zapewne w tym żałosnym położeniu resztę swojego nudnego życia, gdyby nie przypadkowa znajomość z niejakim panem Hunsdenem. Ten, trochę jak deus ex machina, trochę jak Mefistofeles wkracza w życie wychudłego kancelisty i rzuca go prosto w paszczę podróży. Podróż to zaiste na miarę bohatera. Williamowi udaje się dotrzeć do Brukseli, gdzie przyjmuje wakat nauczyciela języka angielskiego. Tu jego wątłe serce zostanie wydane na pastwę przysadzistej dyrektorki pensji dla dziewcząt, a później mądrej i skromnej mademoiselle Henri. Jednym słowem rozpocznie się romans.

 

Za co tak kochamy XIX-wieczne powieści? Ich czar niewątpliwie kryje się w pięknym poetyckim stylu, jakim operowali co bardziej utalentowani autorzy. Dziś na budowanie tak misternych fraz nie ma czasu ani w życiu, ani w prozie. Owego stylu nie można odmówić najstarszej z pisarskiego tria Brontë. Poezji w „Profesorze” jest jednak o wiele mniej niż w najsłynniejszym dziele pisarki. Miłosne zrywy narrator relacjonuje, posługując się metaforyką godną księgowego: „[…]bardzo nieśmiało i delikatnie przycisnęła swe usta do mego czoła; uznałem ów niewielki dar za pożyczkę, którą natychmiast spłaciłem, i to z sowitymi odsetkami”. To właśnie Crimsworth jest najsłabszym ogniwem powieści. Skromna fabuła opatrzona została bogatym zbiorem portretów. Portretów rysowanych przez krótkowidza.

 

Powiedzieć, że William jest postacią papierową czy nierealistyczną, to delikatność. Za to w jego (krótkim) polu widzenia pojawia się wiele istot o dużym potencjale. Najbardziej fascynujący osobnik to oczywiście Hunsden, do końca pozostaje on jednak postacią czysto epizodyczną. Nie gorzej wypadają też żeńskie bohaterki. Władcza pani Reuter i uparta Frances mówią swoim oryginalnym głosem, niestety zostaje on zagłuszony przez nudny bełkot narratora. Najciekawsze wydały mi się portrety krnąbrnych uczennic pensji. Widać tu dogłębną znajomość tematu i czuć śmiałość pióra autorki. Szkoda, że Brontë nie skupiła się właśnie na tych małych diablicach. Wtedy może powstałoby dziełko na miarę „Przedpiekla” Zapolskiej. Tak jednak się nie stało.

 

Skłamałabym , mówiąc, że lektura „Profesora” nie sprawiła mi żadnej przyjemności. Dla osób zainteresowanych epoką wiktoriańską książka ta stanowi ciekawy dokument historyczny. Karykaturalny obraz Flamandczyków podszyty frenologicznym komentarzem budzi dziś uśmiech na twarzy czytelnika, ale i niemałą grozę. Jeszcze większe baty dostają się katolikom, których wrodzona podłość została skontrastowana z niezachwianą uczciwością protestantów. Stosunki damsko-męskie charakteryzuje natomiast relacja typu sado-maso, która jeszcze wyraźniej zarysuje się w „Jane Eyre”. Związek erotyczny został tu zbudowany na zasadzie podległości nauczyciel-uczennica. Bohaterowie czerpią sensualną przyjemność z łajania i poprawiania błędów, a ukochana Crimswortha do samego końca będzie go tytułować Monsieur.

 

Kiedy Charlotte wysłała w 1846 roku rękopis „Profesora” do wydawnictwa, został on odrzucony. Opublikowano go po raz pierwszy dopiero po śmierci pisarki. To typowa sytuacja żerowania na pogrobowcach. Często próbuje się kreować na arcydzieła twory, które były dopiero literackimi wprawkami. Czasami lepiej wszystkiego nie drukować i poczekać aż talent zabłyśnie prawdziwie jasnym światłem. Jedynym grzechem „Profesora” jest jego przeciętność. A to w literaturze grzech ciężki.

Książki, o których pisał autor