Recenzja
Historia upadku
Gdy gospodarka kuleje, zwycięża populizm i winnymi wszelkiego zła okazują się imigranci. Państwo się chwieje, jednostka upada. Reportaż Gellerta Tamasa świetnie pokazuje przebieg tych procesów, a fakt, że zachodzą one w Szwecji na początku lat 90. ubiegłego wieku wydaje się tutaj drugorzędny.
Dobrze, że „Mężczyzna z laserem”, wydany po raz pierwszy w 2002 roku, ukazał się w Polsce dopiero teraz. Chyba warto było poczekać na obecny kryzys ekonomiczny i… Andersa Breivika. Wszak w końcu lat 80. okres prosperity w Szwecji, zwanej „państwem powszechnego dobrobytu”, kończył się między innymi dlatego, że – podobnie jak w 2008 roku w USA – pękła bańka kredytów na rynku nieruchomości. Ponadto Norwegia to też Skandynawia, a – przypominający nieco bohatera książki Tamasa – sprawca zamachów w Oslo i na wyspie Utoya to młody człowiek, który pogrążał się w nienawiści póki nie sięgnął po przemoc.
Uniwersalność poruszanych zagadnień skłania do poszukiwania takich analogii, choć i bez nich książkę Tamasa warto przeczytać, gdyż autor – popularny szwedzki dziennikarz – oferuje czytelnikowi wyjątkowo dużo. Podczas lektury poznajemy historię Szwecji nie tylko u schyłku XX wieku, ale i wcześniej (a nie brakowało w niej ciemnych kart…), sporo dowiadujemy się o rasizmie – naukowym i tym zwykłym, codziennym (w latach 1991-1992 do Szwecji licznie przybywali imigranci z ogarniętej wojną Bośni, co nałożyło się na rosnące bezrobocie i kryzys mieszkaniowy) oraz badaniach nad seryjnymi zabójcami. Osoby zainteresowane polityką poznają całe spektrum szwedzkich partii i ruchów politycznych owego czasu, natomiast ci, których to nuży, mogą czytać dzieło Tamasa jak rzetelny reportaż lub dobry kryminał. Nie przypadkiem jeden z recenzentów chwalił autora za wiarygodne dziennikarstwo i uznał, że „Mężczyzna z laserem” przewyższa wszystkie wydane w 2002 roku w Szwecji kryminały. Dla kogoś, kto tylko słyszał o Henningu Mankellu i Camilli Läckberg (nie wspominając o miłośnikach takiej literatury, już samo to powinno stanowić skuteczną zachętę do lektury).
Jest wreszcie główny bohater – człowiek kilkorga nazwisk. Czasem zamożny (jego fortuna pochodziła z giełdy i napadów na banki), czasem bezdomny; dobry syn i zdolny uczeń, który stopniowo stawał się potworem, z czego zresztą zdawał sobie sprawę. Choć sam jest obcym, farbuje swe ciemne włosy, starannie goli śniadą twarz, po czym strzela do imigrantów, terroryzując Sztokholm. Historia jego życia i przebieg śledztwa trzymają w napięciu, irytują (jak bezradne bywa państwo, nawet tak dobrze – wydawałoby się – zorganizowane, jak Szwecja!), a także uczą, że zło ubrane w szyte na miarę włoskie garnitury nie przestaje być złem. Niby nic odkrywczego, ale podczas lektury nie pamiętamy o tym nawet przez chwilę.