Recenzja
Indonezja itd.
Indonezja, swoisty makrokosmos rozrzucony na ponad 13 tysiącach (sic!) wysp, najliczniejszy kraj muzułmański na świecie, zasobny praktycznie w każde złoże, największy producent goździków, kraj setek języków i dialektów. Państwo, w którym może współistnieć Aceh z prawem szariatu, katolicka Flores, hinduistyczne Bali i animistyczna Papua. Tropikalna wersja islamu, w której imam modli się za szamana, aby ten właściwie zorganizował „konklawe” krokodyli.
Indonezja przedstawiona przez Pisani to przede wszystkim to całe „itd”: zapomniane regiony Moluków, odległe wyspy Sundajskie, czy mniej uczęszczane miejscowości Sumatry. Autorka świadomie omija w swojej opowieści podduszoną smogiem Dżakartę. Nie zachwyca się szklanymi wieżowcami, bajecznymi centrami handlowymi ani socjetą stolicy. Chociaż spędziła lata w tym wielomilionowym mieście, opisuje je nieznacznie, wspominając swoje spotkania z politykami, generałami, a także prostytutkami i ulicznymi sprzedawcami. Patrzy raczej oczyma mieszkańca odległej Sumby, Celebesu czy Wysp Riau, dla których Jawa jest jednocześnie upragnionym rajem, a z drugiej mitycznym potworem niszczącym lokalną tradycję.
Książka jest opowieścią o próbie dokonania niemożliwego: połączenia tych wszystkich oddzielnych światów i światków w jeden twór państwowy. Jak pogodzić interesy Jawajczyków w klimatyzowanych samochodach z nomadycznymi plemionami, wróżących z wnętrzności kury z modlącymi się do Mekki, pragnienie autonomii z konieczną centralizacją? Autorka przedstawia kraj, w którym nepotyzm jest częścią chlubnej tradycji. Każdy burmistrz, nauczyciel, czy urzędnik państwowy odpowiada przed rzeszą sąsiadów, bliższych i dalszych krewnych. To oni pozwalają mu przygotować kampanię i wygrać wybory. Oczywiście, później oczekują właściwej rekompensaty.
Świat, w którym zarówno natura, jak i człowiek potrafi pokazać najokrutniejsze oblicze. Borneo, kojarzone z zagrożonymi wyginięciem orangutanami i chciwością zagranicznych koncernów, skrywa także inne tajemnice. Autorka opisuje konflikt między dwoma plemionami, nasuwający na myśl rzeź Tutu. Przerażający jest beznamiętny ton świadków, nierzadko spokrewnienionych z katami.
Natomiast, Aceh jest nie tylko islamską republiką z surowymi prawami, ale i miejscem dotkniętym przez tsunami (prawie 200 tys. zabitych) i wieloletnią walkę pomiędzy siłami rządowymi i rebeliantami. Ostatecznie, obie strony konfliktu startują na wspólnych listach wyborczych (tak jakby IRA stała ramię w ramię torysami).
„Studium nieprawdopodobnego narodu” jest opowieścią o adacie, niedefiniowalnej na języki europejskie, tradycji, która jednocześnie spaja rodziny, każe rezygnować z kariery, oddawać córki za kilka sztuk bydła, a czasem zabijać w imię honoru. Tworzy niezrozumiałą dla osoby z zewnątrz nić pozwalającą poruszać się po tym makrokosmosie. Indonezyjczyk (jeśli takowy istnieje) nigdy nie jest samotny, jest częścią większej wspólnoty, klanu. Dzięki adatowi, autorka może napić się herbaty ze zmarłą babcią, zostać obdarowana ciastkami, a w innym wypadku wnętrznościami krowy (uważanymi za rarytas).
W „Indonezji itd.” można też zobaczyć niełatwe spotkanie Wschodu i Zachodu. Autorka w książce nie kryje się ze swoimi poglądami, zgoła odmiennymi od osób, z którymi rozmawia. Dla jej rozmówców bezdzietna rozwódka byłaby przybyszem z obcej planety, niewytłumaczalnym kuriozum.
Pisani jest rewelacyjnym przewodnikiem: Indonezja przedstawiona przez brytyjską dziennikarkę ma tak magnetyczną siłę, że czytelnik mimochodem rzuca okiem na wytarte, wygodne buty i znoszony plecak. Aż pragnie się czytać fragmenty książki na smaganych wiatrem morskim łódkach, w trzęsących autobusach czy na werandzie u Mamy Bobo.