10 listopada 2016

Plutopia

Światem, a przynajmniej mieszkańcami Starego Kontynentu, wstrząsnęła wieść o wybuchu reaktora w Czarnobylu. Nadal, dokładnie 30 lat po tragedii trwają dyskusje o przyczynach, konsekwencjach, ofiarach i przerażających skutkach radiacji. Każde amerykańskie dziecko słyszało w szkole o projekcie „Manhattan”. „Los Alamos”, „Hiroshima”, „Nagasaki” brzmią znajomo.

A Richland? Hanford? Oziorsk? Majak? Niewiele osób zna historię tych dwóch miast przy równie nieznanych zakładach wytwarzających pluton, a jeszcze mniej chce o nich mówić.

Richland i Oziorsk, po przeciwnych stronach żelaznej kurtyny, a bliźniaczo do siebie podobne. Spełnienie amerykańskiego snu, albo wizji Marksa. W pierwszym mieście każdy mieszkaniec ma dom na własność, korzysta z darmowej edukacji i opieki medycznej na wysokim poziomie. Ma pomoc domową w cenie. Nie ma przestępczości, bezdomności, bezrobocia. W drugim, robotnicy mają mieszkanie, a nie komunałkę. Półki w sklepie uginają się pod towarem, a teatr i opera dostępne są dla każdego. Można odnieść wrażenie, że to istna utopia. Zimnowojenny raj przy zakładach atomowych. Nic bardziej mylnego.

Richland, miasto pośrodku pustyni, było własnością korporacji, nie oferowało amerykańskiego towaru eksportowego – demokracji. Na każdym rogu czaiły się służby, a miasto ogrodzone było drutem kolczastym z wartownikami przy wjeździe. Oziorsk oficjalnie nie istniał na mapach. Stworzony rękami łagierników i żołnierzy na podmokłym i całkowicie niezamieszkałym terenie, z zapadającymi się konstrukcjami, również ogrodzony drutem kolczastym, otoczony łagrami i koszarami, był wielkim więzieniem. Mieszkańcy zazwyczaj nigdy więcej nie widzieli się ze swoimi bliskimi. W Oziorsku nie było pozwolenia na odwiedziny.

W latach 50. w zakładzie Majak dochodziło do awarii praktycznie co roku. W Hanford nikt nie przejmował się kwestiami bezpieczeństwa. Tych, którzy mieli odwagę mówić otwarcie o zagrożeniach, próbowano skutecznie uciszyć. Kolejni właściciele Hanford mieli rozbudowaną aparaturę podsłuchową, setki tysięcy godzin nagrań z podsłuchów. Usuwanie dowodów w trakcie sekcji zwłok, podrabianie dokumentacji medycznej, fałszowanie wyników badań były na porządku dziennym. Po obu stronach żelaznej kurtyny, wydawano więcej na potrzeby mieszkańców niż na utylizację radioaktywnych odpadów, które lądowały w rzekach, glebie, przedostawały się do atmosfery.

W Muslimowie prowadzony jest do dzisiaj największy eksperyment medyczny sprawdzający genetyczne skutki radiacji. Mieszkańcy wioski nigdy nie zostali ewakuowani, stając się dosłownie materiałem badawczym. Nikt nie przejmuje się ich cierpieniem, przerażającymi chorobami i przedwczesną śmiercią. W Stanach Zjednoczonych przeprowadzano eksperymenty na więźniach, prowadząc celowo do ich kalectwa.

W obu krajach, odnotowano wzrost zachorowań w miejscowościach bliżej bądź dalej odsuniętych od zakładów. Są to niezauważalne ofiary zimnowojennej paranoi, chciwości i niekompetencji władzy. Nieograniczonej potęgi i wpływu korporacji, w amerykańskim wydaniu czy absolutnych i totalitarnych rządów sowieckich.

Autorka nie szuka taniej sensacji, nie opiera się na pogłoskach i niepotwierdzonych opowieściach. Książka jest rzetelną analizą ogromnej ilości materiału, niezliczonych godzin rozmów z osobami po obu stronach barykady, próbą sportretowania prawdziwego oblicza Plutopii. Po tej lekturze można zrozumieć, że nie tylko nasi dziadkowe, rodzice, ale my, nasze dzieci, a nawet nasze wnuki i prawnuki odczują na własnej skórze skutki zabaw w Hanford, Majaku i innych zakładach.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także