11 maja 2015

Prosto z serca, między oczy

Jedną z pierwszych książek o polskim rocku, jakie przeczytałem jeszcze jako nastolatek, był znakomity „Raport o Acid Drinkers” Leszka Gnoińskiego. Nigdy nie zawiodłem się na tym autorze, dziennikarzu muzycznym. Tak jest i tym razem, w przypadku wywiadu-rzeki, jaki przeprowadził z Markiem Piekarczykiem, wokalistą heavy metalowego zespołu TSA. Rzecz nazywa się „Zwierzenia kontestatora”. W pełni zasługuję na swą nazwę i na lekturę.

Piekarczyk – co niemal „słychać” w zapisie rozmowy – jest zapalonym gawędziarzem. Może trochę narcyzmem, z pewnością – ekstrawertykiem, który nie żałuje czytelnikom intymnych historii z życia własnego i swoich bliskich (wspomina nawet kochanki swojego dziadka!). Urodzony w 1951 r., na muzycznej scenie pojawił się w 1969 r. Dzięki temu otrzymujemy żywy, emocjonalny opis Polski w wersji „ludowej” i kapitalistycznej, oglądanej nie tylko przez pryzmat muzycznego show-biznesu. Jeszcze jedna, interesująca rzecz: choć muzyk od kilku lat jest jedną z twarzy telewizyjnego show „The Voice of Poland”, to niewiele w nim z celebryty. Mieszka w Bochni, niewielkim małopolskim miasteczku na południe od Krakowa. Chyba dobrze mu z tą prowincjonalnością, choć z opowieści wynika, że nie zawsze dobrze żył z sąsiadami i lokalną społecznością.

TSA jest jednym z nielicznych rodzimych zespołów grających cięższego rocka, który w pełni zasługuje na nazwę legendy. Kapela powstała w 1979 r. w Opolu. Wokalista z Bochni dołączył do niej dwa lata później po spotkaniu na festiwalu w Jarocinie. Nie obyło się bez zgrzytów. Piekarczyk wspomina: perkusista Marek Kapłon „mówił, że źle śpiewam, i kazał mi naśladować Davida Coverdale`a, który według niego był ideałem wokalisty. Cały czas siedział wkurwiony za tymi bębnami i gderał, że tak beznadziejnego bluesa jak Trzy zapałki to w życiu nie słyszał”. A przecież ten utwór jest dziś jednym z najlepiej rozpoznawalnych i wciąż popularnych utworów TSA…

Bardzo szybko z mało znanego muzyka Piekarczyk zmienił się w gwiazdę rocka czasów stanu wojennego. Po latach wspomina to bez większych sentymentów: „karierę zrobiłeś wtedy, kiedy rzeczywiście jesteś znany i możesz się ukryć za pieniędzmi. One cię chronią. Co to za kariera, kiedy wszyscy cię znają, mieszkasz w bloku, a obcy ludzie szarpią cię w bramie?”. Specyfiką czasów było także to, że większość koncertów TSA „ochraniały” Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej, czyli niesławne ZOMO. A gwiazda rocka musiała stać w kolejce do mięsnego i polować na maszynę do szycia dla pierwszej żony.

Większość opowieści o tym, jak wyglądały lokalne trasy koncertowe albo próby zorganizowania występów w zachodniej Europie będą dla młodszych czytelników kompletnie nie do uwierzenia. Choćby historia o tym, dlaczego TSA nie pojechała do Londynu na promocję płyty „Spunk!”, wydanej na zachodzie w 1984 r.: „miał mi towarzyszyć jakiś gość i Anglicy nie chcieli za niego zapłacić. To był zwyczajny ubek, zawsze takiego wysyłali jako dodatek do zespołów. Mówili, że jest tłumaczem i menadżerem zagranicznym”.

Wreszcie pada pytanie Leszka Gnoińskiego: „ile razy wisiałeś na krzyżu?”. Piekarczyk odpowiada: „z próbami pewnie z pięćset, ale nie wisiałem tylko stałem na specjalnym słupku, a za mną pojawiał się krzyż posklejany z wycinków gazetowych”. W 1985 r. charyzmatyczny wokalista otrzymał propozycję zagrania roli Jezusa Chrystusa w polskiej (nie do końca legalnej jak się okazuje w trakcie wywiadu) adaptacji kultowej rock-opery „Jesus Christ Superstar”. Od 1986 r. spektakl Teatru Muzycznego w Gdyni, w reżyserii Jerzego Gruzy, wystawiany był blisko dwieście razy, po raz ostatni w 1999 r., dla uświetnienia przyjazdu do Polski Jana Pawła II.

W opowieści Piekarczyka mało jest typowych rock`n`rollowych sensacji, czyli alkoholu i narkotyków. Nieco więcej jest seksu. Ale i tak jest to książka-gawęda, której nie chce się przerywać, tyle w niej treści, zadziorności i serca.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także