25 stycznia 2016

Udręka i ekstaza. W wersji światło i dźwięk

„Mroczny świat” pióra Juliana Palaciosa, czyli biografia Syda Barretta, jednego ze współtwórców Pink Floyd, to po pierwsze książka dla wymagającego czytelnika. Po drugie, to rzecz, która wiele wymaga od czytelnika. Czego przede wszystkim?

Przynajmniej podstawowej wiedzy o trendach kulturowych, technologicznych, społecznych i gospodarczych, filozoficznych, naukowych, które pozwoliły powstać fenomenowi dwudziestowiecznej kultury masowej. Muzyka i malarstwo Syda Barretta nie należały jedynie do niego samego. Były wypadkową wielu przeobrażających nowoczesność paradygmatów i kontrkulturowych trendów, dla których artysta jest pryzmatem, których doświadcza i które przeobraża we własnym wnętrzu.

Metafora naprawdę bliska jest rzeczywistości: artysta to retorta alchemików, instrument wielkich mocy i żywiołów, zarówno tych, które należą do natury, jak i tych, które należą do techne; zarówno tych, które odnoszą się do okultyzmu, jak i tych, które odnoszą się do kapitalizmu. Palaciosowi udało się to pokazać. Nie napisał biografii w banalnym tego słowa znaczeniu, biografii, którą kartkuje się dla kilku dat, opowiastek i skandali. On stworzył książkę z pogranicza analizy kulturowej, socjologicznej, historycznej, zakorzeniając życie i twórczość Barretta w jego czasach, w – brzydko mówiąc – określonej epoce.

Delektowałem się „Mrocznym światem” od pierwszych stron. Pióro przewodnika najpierw kieruje nasze widzenie ku szerokiemu krajobrazowi. Czytelnikom ukazuje się Cambridge, jego historia (z nieodłącznym tropem dotyczącym pozostałości rzymskich armii), malownicze położenie, genius loci: „mówiło się, że Fens to przystań dla zabłąkanych dusz, wiedźm i chłopów z błoną między palcami stóp”. Z miejsca musimy zdać się na przypisy: „według dawnych wierzeń często przypominanych w literaturze angielskiej ludzie z palcami u stóp zarośniętymi błoną mieli posiadać magiczne moce”.

W tej książce wszystko jest na swoim miejscu. Syd Barrett nie bierze się znikąd. Wiele dowiadujemy się najpierw o angielskiej wyższej i niższej klasie średniej, jej obyczajach, domach, stylu życia, kapitale kulturowym, który pozwalał nastolatkom dorastającym w świetnych warunkach materialnych odkrywać świat idei. Tak, pozwalał im również poznawać narkotyki, alkohol, seks, ale tak naprawdę najważniejsze było to, że rówieśnicy Barretta z Cambridge i on sam, z racji przynależności do odpowiedniej klasy społecznej/ekonomicznej, mogli czerpać pełnymi garściami z kulturowego bogactwa otaczającego ich świata. Nie dość, że samo Cambridge jako miasteczko Akademii pulsowało rozlicznymi wydarzeniami kulturalnymi, to w dodatku dzieciaki pokroju Barretta przesiąkały w domu muzyką klasyczną, malarstwem, literaturą. Najpewniej bez tej trampoliny nie byłoby twórczości Pink Floyd, jaką powszechnie dziś znamy.

Przypuśćmy jednak, że po książkę sięgnie mniej wyrobiony czytelnik. Dla niego publikacja może być formą inicjacji kulturowej. Spójrzmy choćby na dość czytelne dziś skojarzenie: „widowisko światło i dźwięk”. To przecież najbanalniejsza rzecz pod słońcem, uświetniająca nierzadko Dni Miasteczka, jak Polska długa i szeroka. Ale to dobrych kilka dekad temu eksperymentowano – nierzadko na granicy nauki, szarlatanerii i narkotycznych uzależnień – z dźwiękami, obrazami i światłem. Przypomnę, że w latach 50. XX w. Aldous Huxley na kartach „Nieba i piekła” stworzył narkotyczno-mistyczną interpretację gry kolorami, szukając uzasadnienia swoich tez pośród witraży średniowiecznych katedr, opisując wpływ gry intensywnych, rozedrganych kolorów na dusze i umysły rozmodlonych i wycieńczonych fizycznie wiernych. Światło to narkotyk, narkotyk plus światło i dźwięk to ektaza do sześcianu! Nie bez powodu też Palacios pisze o utworze „Scream Thy Last Scream” Barretta, że jego metrum i schemat rymów odzwierciedla chaos po zażyciu LSD. Więcej nawet – autor biografii stwierdza, że utwór nie tyle jest zainspirowany kwasem, co wręcz nim przesiąknięty.

Właśnie w takim kontekście trzeba czytać informacje o tym, jak dźwięk i muzyka przenikały się w twórczości założycieli Pink Floyd, jak bardzo muzyka i teksty Barretta przeniknięte były barwami. W pewnym sensie historia audiowizualnych początków kultury masowej, zawarta na kartach „Mrocznego świata”, jest ciekawsza od ludzkiego życia, egzystencji głównego bohatera książki. Barrett, jego udręka i ekstaza, sukces Pink Floyd – to wszystko są znaki czasów, w których technologiczny i materialny postęp oraz upadek wielu starych tabu i rodzinno-społeczno-instytucjonalnych form cenzury wcieliły się w dźwięk, melodię, przekaz.

Przy okazji, warto pamiętać, że były to też czasy (druga połowa lat 60. XX w.), w których młodzi artyści stawali się chętnie słuchanymi przez środki masowego przekazu krytykami społecznymi i równocześnie – ekspertami od stylu życia. Zacytuję Barretta (wtedy takie wypowiedzi nie były jeszcze chyba banalną „kontrkulturową” sztampą): „Angielska młodzież zmienia się. Zespoły bigbitowe już nas nie kręcą. Nasze pokolenie zdało sobie sprawę, że bunt jest bezsensowny, gdy społeczeństwo przyjmuje go jako część swoich konsumenckich zachowań, a tak właśnie stało się z tymi grupami. Buntownik nie jest dziś tym, który protestuje, ale tym, który ubiera się w konkretny sposób. Młodzie Anglicy postanowili wykorzystywać społeczeństwo i jego produkty, a nie być przez nie wykorzystywanymi. To nieistotne, jak się ubierasz. W modzie dominuje powrót do elegancji, wyrafinowania i odczuć, które towarzyszą człowiekowi po zażywaniu narkotyków. Narkotyki są niebezpieczne, nasza muzyka i światła, których używamy, nie. To dlatego odnieśliśmy tak błyskawiczny sukces. Dajemy młodym ludziom nowe źródło ekscytacji. Pomagamy im się uwolnić, uspakajamy ich bez użycia środków chemicznych”. Zwraca w tej wypowiedzi delikatna nuta dydaktyki i hipokryzji – coś, co dyskretnie, ale na dobre wpisze się w historię rock`n`rollowego show-biznesu.

Dawno już wyblakł blask lat 60. XX wieku. Czasy się zmieniły i zmieniały – nie zawsze po myśli Boba Dylana. „Mroczny świat” to jak kalejdoskop przyłożony do oczu – przepyszna konstelacja zmieniających się barw. Przypomnienie.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także