Recenzja
Sprawdzone chwyty Rowling
Detektyw Cormoran Strike powraca w „Jedwabniku”, drugiej już książce Roberta Galbraitha. Zastajemy go w lepszej sytuacji niż w „Wołaniu kukułki”, gdyż odnalezienie mordercy znanej modelki przysporzyło mu trochę sławy, co przełożyło się na większą ilość zleceń od zazdrosnych kochanków i zdradzanych żon.
Cormoran dosyć przypadkowo bierze sprawę zaginięcia trzeciorzędnego pisarza i, kiedy w końcu znajduje go wypatroszonego i oblanego kwasem, wydaje się, że sprawa jest zakończona, bo zguba się znalazła. Nic z tego – dopiero się rozpędzamy.
Wszyscy już wiedzą, że pod pseudonimem Robert Galbraith kryje się autorka tysięcy stron o Harrym Potterze. Pierwszy kryminał, pisany pod pseudonimem, miał być niejako testem jej umiejętności, ale sprzedał się w ilości ledwie 1500 egzemplarzy. Dopiero kiedy niejaki Chris Gossage z kancelarii reprezentującej Rowling wyjawił tajemnicę przyjaciółce swej żony, która poleciała ogłosić to na Twitterze, pisarka zarobiła kolejne miliony, książka bowiem z miejsca stała się bestsellerem. Jeśli „Wołanie kukułki” było tylko wprawką do kryminalnej serii, to w „Jedwabniku” autorka udowodniła, że jest na najlepszej drodze, by z serii o kulawym detektywie zrobić równie popularny cykl jak Agatha Christie o Herkulesie Poirot.
Dobra powieść kryminalna powinna zainteresować czytelnika już od pierwszych stron – i tak dzieje się tutaj: „Jedwabnik” wciąga tak, jakby po „Wołaniu kukułki” Rowling odrobiła lekcje i postanowiła pisać zajmująco. Cormoran prowadzi swoje śledztwo, zmagając się z bolącą nogą, atakiem zimy i goryczą, którą przynosi wiadomości o ślubie byłej narzeczonej. Poznajemy Londyn i jego puby, poznajemy też coraz lepiej detektywa, utwierdzając się w przekonaniu, że jego ponętna sekretarka nie powinna wychodzić za mąż, a odwlekanie jej romansu z Cormoranem jest jedynie sztuczką literacką, która ma rozbudzić oczekiwanie na kolejne części ich przygód.
Krytycy sugerują, że Rowling opisała w „Jedwabniku” własne doświadczenia ze światkiem literackim i wydawniczym Londynu, choć tak naprawdę w całej tej historii chodzi tylko o to, żeby Cormoran Strike znalazł autora kompromitującego paszkwilu i mordercę, który ukrył się na łamach obrzydliwej książki swej ofiary. Trzeba jednak przyznać, że rozdział opisujący wizytę Cormorana i Robin w posiadłości wydawcy, Daniela Charda, ma w sobie niewątpliwie jakąś niewyjaśnioną niechęć do tej profesji, jakby Rowling odgrywała się na kimś konkretnym.
Kiedy już książka zaczyna nam się podobać, Rowling traci wenę i historia zaczyna jej się wymykać z rąk. Co gorsza, autorce zabrakło pomysłu jak zdemaskować mordercę, dlatego postawiła na sprawdzony chwyt, czyli zebrała wszystkich podejrzanych razem. Niestety, o ile brytyjska pisarka dobrze sobie radzi w opisach i dialogach, to kiedy przychodzi do rozwiązania intrygi, dostajemy odgrzewany kotlet i wymyślne sytuacje, które są równie prawdopodobne jak wygrana naszej reprezentacji piłkarskiej z Niemcami.
Tytuł powieści miał być metaforą pisarza, który musi przejść męki, żeby stworzyć dobre dzieło. Pod koniec książki męczyć zaczyna się czytelnik, usiłujący zrozumieć intrygę. Spektakularny finał zdumiewa brakiem finezji i zastanawiamy się, czy warto będzie sięgnąć po kolejny tom przygód londyńskiego detektywa.