Recenzja
Szeleszczące ślady
„Taka… niebyła” – określa Stefanię Wilczyńską Szlojme Nadel, wychowanek Domu Sierot, któremu udało się uciec z getta. Ta „niebyłość” wiąże się z jedną z głównych cech bohaterki Magdaleny Kicińskiej – jej nieustannym poczuciem, że mogłaby robić więcej, lepiej, być bardziej użyteczna.
Aby przywrócić do życia taką niewidzialną postać, jaką była Wilczyńska współtworząca wraz z Januszem Korczakiem sierociniec na ul. Krochmalnej w Warszawie, już na początku trzeba pogodzić się z tym, że wiadomo bardzo niewiele. Reporterka mimo wszystko próbuje wytrwale notować rzeczy pewne, podkreśla: „Chodzi mi tylko o fakty”. Przeszukiwanie archiwum korczakowskiego, listów, artykułów prasowych, pamiętników sprawia jednak, że rodzą się jedynie kolejne pytania i niedopowiedzenia.
Wychowawczyni sierocińca przenosiła także na innych zasady, które stosowała wobec siebie, dlatego też przez niektórych została zapamiętana jako twarda, surowa, czasem niesprawiedliwa. Znaczenie pewnych działań można przecież uchwycić dopiero z pewnej perspektywy, która pozwala zauważyć, że pani Stefa była tą, która starała się dbać nie o pragnienia, ale przede wszystkim o potrzeby wychowanków. Próbowała pokazać im, że konieczność istnienia pewnych życiowych reguł oraz dyscypliny jest czymś, co niejednokrotnie trudno nam zrozumieć. Dopiero doświadczenie rewiduje dziecięcy sposób postrzegania, pozwala dostrzec wyższość potrzeb nad pragnieniami. Wdzięczność przychodzi więc znacznie później, wtedy też pojawiają się wyznania takie jak np. to: „Dom Sierot to Pani Stefa. (…) Jeżeli chodzi o sprawy materialne, głównie ona zajmowała się nimi. (…) Nie mówiło się o tym, bo to było samo przez się zrozumiałe”.
Wilczyńska wytrwale pracowała u podstaw, a brak potwierdzenia słuszności swoich poczynań niejednokrotnie wprowadzał ją w stan bezsilności. Starała się ją zażegnać, wyruszając w kolejne podróże do Palestyny. Zmiana miejsca pozwalała jej pozostawać w ciągłym ruchu, a wątpliwości i wrażenie, że za każdym razem gdy wraca do Warszawy jest mniej potrzebna, mobilizowały do podejmowania kolejnych działań. Ich liczba i tempo były tak duże, że pani Stefa zostawiała jedynie ślady. Ślady nieuchwytne, ale szeleszczące, które dały Kicińskiej możliwość przybliżenia postaci Wilczyńskiej i pokazania, że najważniejszy jest sam proces budowania, wykraczania poza siebie. I obecność ukryta w nieuchwytnych znakach, pozwalających odczuć, że dzięki bezszelestnym gestom tych nieobecnych inni mogą się poczuć mniej samotni.