Recenzja
Tabletka powabu, tabletka Miłości
„Nienawiść” Michała Zygmunta to dystopia, ale przedstawiona w niej przyszłość zniesmacza bardziej nas, współczesnych, gdyż w 2084 roku halucynogenne tabletki zapewniają nie tylko fantastyczne sny, ale funkcjonują jako naturalna forma odreagowania rzeczywistości, a nawet wzmocnienia rozumu.
Kronos, narrator, jest komisarzem policji. W mieście mnożą się zabójstwa starców. Pierwszego dokonano w Śródmieściu (dzielnicy „starików”), zamieszkanym także przez armię emigrantów z Emiratów, Kuwejtu czy Arabii Saudyjskiej, przyjeżdżających do nas „za chlebem” i zatrudnionych przy segregacji śmieci. W początkowej fazie powieści przenosimy się w przyszłość, jedynie lekko naszkicowaną, schematycznie wypełnioną ciekawostkami i zapowiadającą świat, który nigdy się ostatecznie nie odsłoni. O ludziach można się dowiedzieć skanując ich nadgarstki, w których zapisane są wszystkie informacje, łącznie ze statusem majątkowym. Oczywiście najzamożniejsi są specjalnie chronieni, gdyż: „zapewniają resztki spokoju i punkt odniesienia dla armii luzerów i jeszcze liczniejszego morza marzycieli”. W tabletce powabu skondensowane jest wyłącznie piękno świata, dlatego narrator nieustannie coś zażywa.
Czytanie Zygmunta to jazda na deskorolce, wymagająca ciągłej uwagi ze względu na nieustanne zmiany perspektywy, z której bohaterowie patrzą na świat. Odkryty w mieszkaniu zamordowanego starca dziennik sprzed siedemdziesięciu lat tę perspektywę gmatwa potrójnie. Czytamy zapiski Marka Polaka (tę postać Zygmunt przeniósł ze swojej poprzedniej książki „Lata walk ulicznych”), jego żony Teresy oraz Białorusina z plutonu egzekucyjnego, wykonującego potajemnie kary śmierci. Marek przypomina w swym zacietrzewieniu bohatera „Trocin” Vargi, plującego jadem na wszystko dookoła, z czasem jednak jego wynurzenia przechodzą w jakiś dziwny, historyczno-histeryczny sen. Teresa – można odnieść wrażenie – śni nieustannie, wcielając się w różne postaci, które z kolei śnią o tym, że są Białorusinem z Mińska, pracującym w stołecznym więzieniu i wykonującym wyroki śmierci strzałem w głowę.
Zygmunt serwuje nam dawkę psychodeliczną miejscami trudną do uniesienia, a tym bardziej do zrozumienia. Czyta się łatwo i szybko, ale nie próbujcie znaleźć w tym sensu. Autor to człowiek obdarzony wieloma talentami: grał Ludwika Wittgensteina w filmie i kandydował na prezydenta Wrocławia. Oprócz „Nienawiści” jest autorem jeszcze dwóch powieści, a w zestawie jego ulubionych pisarzy, oprócz Houellebecqa i Littella, pojawia się również Bret Easton Ellis, autor „American Psycho”. Zestawiając te nazwiska z najnowszą książką Zygmunta, trudno się dziwić, że znajdujemy w niej krwawe jatki, agresję oraz perwersyjny seks.
Nieuporządkowana „Nienawiść” przedstawia dwa światy, które dzieli kilkadziesiąt lat, ale nie łączy nic, oprócz nagle zaczynających wymierać „starików”. Nowy świat jawi nam się w przypadkowo rzucanych zdaniach bohaterów, kiedy fascynują się tabletką Miłości, kupioną po okazyjnej cenie czy wędrują po fabryce produkującej ludzi pasujących do idealnego systemu.
Chciałoby się wejść w świat roku 2084, co dla miłośników science fiction, byłoby z pewnością dużą gratką, chciałoby się zrozumieć do końca, czy Marek jest dobrym człowiekiem i co łączy Teresę z Białorusinem Aleksandrem, lecz Zygmunt w swojej błyskotliwej pomysłowości jedynie rzucił nam tematy do interpretacji. I nawet epilog niewiele wyjaśnia, bo jak pisze autor: „prawda nie istnieje jako stały byt, ujawnia się chwilami, w trudno zapisywalnej sinusoidzie”.