16 grudnia 2013

Doctorow tylko dla miłośników

Trudno znaleźć jakikolwiek wspólny mianownik dla dwunastu opowiadań zebranych w tomie „Mnóstwo czasu” – dzieli je nie tylko czas powstania, lecz także tematyka. W niektórych Doctorow nieoczekiwanie okazuje się pisarzem eksplorującym współczesność, w innych powraca do amerykańskiej historii.

 

Właściwie już od swojego debiutu (czyli od opublikowanej na początku lat 60. powieści „Witajcie w Ciężkich Czasach”) Doctorow dał się poznać jako jeden z najciekawszych amerykańskich pisarzy. Karty jego powieści wypełniają szaleńcy, męty społeczne, wyrzutkowie, outsiderzy. Ich biografie są pretekstem do przedstawienia dwudziestowiecznej Ameryki. Zawsze jest to jednak obraz niepełny, pęknięty, naznaczony skazą subiektywności. Doctorow jest niezaprzeczalnym mistrzem formy, stylistą, autorem niezwykle pieczołowicie konstruującym swoje literackie światy.

 

Mimo to opowiadania Doctorowa pozostawiają w czytelniku pewne odczucie niedosytu – zdają się raczej szkicami, wprawkami do powieści. Widać to szczególnie wyraźnie w tekście „Walter John Harmon”, jednym z najlepszych w zbiorze. Historia sekty religijnej staje się naprawdę interesująca dopiero wtedy, gdy wyznawcy zostają porzuceni przez swego przywódcę – niestety, w tym momencie swoją opowieść porzuca także Doctorow. Zdecydowanie lepiej wypadają opowiadania historyczne, jak choćby osadzony w realiach galicyjskiej wsi początków wieku „Willie” czy „Dom na równinie”, traktujący o czarnej wdowie żyjącej na amerykańskiej prowincji.

 

Zbiór „Mnóstwo czasu” jest więc raczej propozycją dla miłośników pióra Doctorowa. Niestety, nawet najlepsze opowiadania z tomu nie są w połowie tak znakomite, jak jego dłuższe prozy.