15 września 2015

Ci straszni mieszczanie

Reporter próbuje uchwycić Polskę wielkomiejską w całej jej złożoności: wspinających się po drabinie awansu społecznego pracowników korporacji (tych mieszkających w deweloperskich blokach reklamowanych jako „Wierzba Chopinowska Ostoja Spokoju w Morzu Zieleni Tak Cicho A Tak Zdumiewająco Blisko Centrum Miasta”), rodowitych Krakowian (którzy pobudowali się na Salwatorze), przechodzących załamanie nerwowe czytelniczek „Wysokich Obcasów”, grillujących nad jeziorkiem w parku Skaryszewskim czy pań ocalałych z Powstania Warszawskiego.

Marcin Kołodziejczyk w swojej pierwszej książce „B. Opowieści z planety prowincja” opisywał Polskę B, oddając głos mieszkańcom prowincji i ukazując biografie ludzi niespełnionych, złamanych, pokonanych. Te obrazy były mocne i przejmujące, choć zabarwione ironią, konfrontujące czytelnika z Polską peryferyjną. Jego najnowsza książka „Dysforia. Przypadki mieszczan polskich” to gorzka opowieść o aspiracjach polskiej klasy średniej, o ich marzeniach i rzeczywistości, w jakiej żyją. Autor jest w tej relacji bezlitosny: obnaża miałkość swoich bohaterów, zafiksowanie na awans i karierę, naiwną wiarę w modernizację.

„Dysforia. Przypadki mieszczan polskich” jest w pewnym sensie kontynuacją debiutu Kołodziejczyka. Reporter próbuje uchwycić Polskę wielkomiejską w całej jej złożoności: wspinających się po drabinie awansu społecznego pracowników korporacji (tych mieszkających w deweloperskich blokach reklamowanych jako „Wierzba Chopinowska Ostoja Spokoju w Morzu Zieleni Tak Cicho A Tak Zdumiewając Blisko Centrum Miasta”), rodowitych Krakowian (którzy pobudowali się na Salwatorze), przechodzących załamanie nerwowe czytelniczek „Wysokich Obcasów”, grillujących nad jeziorkiem w parku Skaryszewskim czy pań ocalałych z Powstania Warszawskiego.

Zdecydowanie najlepszymi częściami „Dysforii” są te poświęcone korpoludkom pracownikom agencji reklamowych, pretensjonalnym nuworyszom z kredytem hipotecznym do spłacenia – zwłaszcza od strony językowej. Kołodziejczyk wsłuchuje się w ich język będący wypadkową korporacyjnej nowomowy, wytartych sformułowań powtarzanych przez mainstreamowe media, lifestylowych komunałów dowodząc swojego kunsztu reporterskiego, bawiąc się frazą i potoczną polszczyzną.

Historie opowiedziane w „Dysforii” składają się na swoisty kalejdoskop polskich miast. Spojrzenie Kołodziejczyka jest zawsze krytyczne i zdystansowane, pełne ironii. Momentami jednak autorowi nie udaje się uniknąć banału i schematyzmu w przedstawianiu postaci, które rysuje grubą kreską. Jego bohaterowie są jednowymiarowi – co zapewne wynika z formuły „Dysforii” – krótkich, szkicowych historii, nie sprzyjających pogłębionym analizom.

Pomimo tych słabości „Dysforia. Przypadki mieszczan polskich” to jedna z ciekawszych książek roku, dowodząca talentu i umiejętności reporterskich i pisarskich Kołodziejczyka.

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także