13 grudnia 2012

Alicja to ja

Kiedy literatura uświadomiła nam miałkość i nijakość rzeczywistości, człowiek nowoczesny mógł krzyknąć za Flaubertem: „Pani Bovary to ja!”. Człowiek XXI wieku nic sobie z rzeczywistości nie robi. Wybiera wraz z Neo niebieską pigułkę i rzuca się w głą

b króliczej nory. Jak wygląda królicza nora po prawie 150 latach, może się przekonać czytelnik, sięgając po najnowsze wydanie „Alicji w krainie czarów”, w nowym tłumaczeniu, z nowymi ilustracjami.

 

Alicja zmodernizowana

 

Mała dziewczynka zasypia na kolanach siostry. We śnie widzi niezwykle spieszącego się królika z zegarkiem. Rusza za nim w pogoń, wpada do króliczej nory i spada, spada niezwykle długo, by wylądować prosto w Krainie Czarów, gdzie wprawdzie nikt nie czaruje, za to wszyscy są kompletnie zwariowani. Zwierzęta mówią i chodzą w perukach, karty grają w krokieta flamingami, a koty pojawiają się i znikają w dowolnym momencie. Wszyscy znamy tę historię w setkach wariantów. Wymienianie utworów muzycznych, literackich, komputerowych, filmowych i naukowych, które czerpały inspiracje z Alicji nie miałoby sensu. Lista złożyłaby się na tom encyklopedii. Dlaczego tak kochamy Alicję, tak ją modernizujemy, przeżuwamy i wymyślamy na nowo? Bo chcemy wierzyć, że Kraina Czarów istnieje. Co ciekawe, obywatele wiktoriańskiej Anglii naprawdę wierzyli. William Blake twierdził, że w swoim ogrodzie widywał regularnie wróżki. Kiedy 10-letnia Frances Grifith i jej kuzynka Elsie Wright sfotografowały się ze skrzydlatymi istotami, Brytania oszalała. Wreszcie pojawiło się coś, co pozwalało obalić nudną hegemonię związków przyczynowo-skutkowych. Dziś głośniej niż kiedykolwiek wcześniej krzyczymy „Śmierć zimnej logice” i dajemy się pochłonąć historii, która narodziła się w wyobraźni XIX-wiecznego matematyka.

 

Alicja spolonizowana

 

Fałszywy żółw czy Przeżułwacz? To tylko jedno z wielu pytań, jakie musi sobie zadać tłumacz książki Lewisa Carrolla. Potrawka z neologizmów, gier słownych i nonsensownych rymowanek może się każdemu odbić czkawką. „Mock Turtle” – problem zaczaił się podstępnie w słowie „Mock” – czy chodzi o fałszywość skorupiaka, czy też to aluzja do „mocking bird” ptaka przedrzeźniacza. Tak czy owak w Przeżułwaczu nie słychać już echa pierwowzoru.

Przekład Elżbiety Tabakowskiej jest dziewiątym tłumaczeniem Alicji na język polski. Każdy chyba ma swój ulubiony przekład, ten, z którym zetknął się w dzieciństwie. Ja najbardziej przywiązana jestem do wersji Roberta Stillera, który starał się jak najwierniej podążać za angielskim oryginałem. Jest to wersja może trochę mniej zrozumiała dla małego dziecka, ale przez to wydawała mi się zawsze jeszcze bardziej absurdalna i zabawna. Tabakowska starała się zbliżyć Alicję do polskiego kręgu kulturowego. Wiele gier słownych zyskało na zrozumienia, a straciło na nonsensie. Nonsens jednak wydaje mi się największą wartością tej książki.

 

„Bo za młodu – synowi ojciec William odpowie –

Bałem się, że mózg nadwyrężę:

Teraz, odkąd mam pewność, że go nie ma w mej głowie,

Staje na niej i nie dbam o tęże”.

Tłum. Robert Stiller

 

„Wnuczku, drogi wnuczku,

Lubię na głowie stać!

Dawniej się bałem, że wstrząsnę mózg,

Dziś się o głowę nie muszę bać,

Bo pusto w niej mam, pusto mam”.

Tłum. Elżbieta Tabakowska

 

Kraina Czarów pełna jest wierszy, a raczej wiktoriańskich wierszyków dla dzieci. Są to jednak wierszyki poprzekręcane, poplątane, zwyrodniałe. Kiedy małe dziewczynki w XIX wieku czytały Alicję musiały śmiać się do rozpuku, znajdując w książce wykrzywione teksty, jakich nauczycielki kazały się im uczyć na pamięć. Co jednak począć ma tłumacz, skoro polscy czytelnicy na pewno nie znają pierwowzorów? Strategii jest co najmniej kilka. Antonii Lange, który jako jeden z pierwszych przełożył tę szaloną poezję, odrzucił oryginalną wersję i powykrzywiał polskie wierszyki Jachowicza. Stiller w ogóle nie przejął się znajomością angielskiej poezji dziecięcej przez polskiego czytelnika i wiernie oddał rytm, składnię i absurd oryginału. Tabakowska posłużyła się dwiema metodami. Albo, jak w powyższym przypadku, usensowniała bezsensowne, albo korzystała z polskich wierszy. Jak sama przyznaje w posłowiu do książki, posłużyła się aluzjami zrozumiałymi dla rodziców, dziadków i samych dzieci. W poezji Gąsienicy, Susła i Alicji odnajdziemy ślady PRL-owskich piosenek, telewizyjnych jingli czy utworów Brzechwy. Przyznam, że tylko te ostatnie były dla mnie czytelne. Czy było to konieczne? Nie jestem pewna. W końcu książka przez ostatni wiek zaczęła żyć własnym życiem. Dzieci w Anglii też pewnie nie kojarzą już wiktoriańskich rymowanek, każdy za to kojarzy poetykę Krainy Czarów. W tłumaczeniach Stillera i Tabakowskiej widoczny jest wielki spór między brzmieniem a znaczeniem. Ten spór jest też tematem samej książki. W końcu jeden ze słynnych morałów Księżnej brzmi następująco: „Take care of the sense, and the sounds will take care of themselves” (Zatroszcz się o sens, a dźwięki zatroszczą się o siebie same). Nikt jednak w Krainie Czarów nie kieruje się logiką sensu. Króluje tu logika brzmienia.

 

Alicja zmuminizowana

 

Ile było tłumaczeń Alicji, tyle było też i ilustracji do samej książki. Pierwsze wydania opatrzone były grafikami Johna Tenniela. Szczerze mówiąc, jestem wielką zwolenniczką tych staroświeckich obrazków, na których Alicja ma niewątpliwie wodogłowie. W Polsce dużą popularnością cieszyły się surrealistyczne i somnabuliczne ilustracje Dušana Kállaya. Graficzna oprawa Alicji prawie zawsze charakteryzuje się jakimś lękiem przed pustą przestrzenią, nadmiarem, bogactwem i barokowością. Bo i tekst wypełniony jest po brzegi zdań niesamowitością.

 

Ilustracje Tove Jansson różnią się od wszystkich poprzednich i kolejnych o 180 stopni. Autorka dosłownie zmuminizowała Alicję. Kapelusznik wygląda jak Włóczykij, Alicja jest przerażająco normalna, a każdy z rysunków przesycony jest skandynawskim minimalizmem. Dla mnie Królik zawsze będzie mieszkał w śmiesznym wiktoriańskim domku. Rozumiem jednak, że dla współczesnych dzieci wymarzona Kraina Czarów mieści się raczej w estetyce Ikei.

 

Alicja zwyczajna

 

„Kosmos jest szalony, ale nie jest szalony bohater” – tą zasadą Tabakowska tłumaczy zarówno swoje translatorskie wybory, jak i ilustracje Tove Jansson. Czy jednak Alicja rzeczywiście jest normalna? Na pewno za taką się uważa. Wydaje jej się, że w porównaniu z Kapelusznikiem jest najrozsądniejszą dziewczynką na świecie. W jej dziecięcym rozumowaniu nie ma jednak więcej logiki niż w wywodach Marcowego Zająca czy Gąsienicy. Pasuje do Krainy Czarów bardziej niż by chciała. W tym właśnie tkwi problem. Wszyscy jakoś mało przystajemy do rzeczywistości, inaczej nie byłaby dla nas tak przykrą. Jesteśmy w końcu tylko biednymi emigrantami z Krainy Czarów.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także