13 października 2012

Ten wstydliwy, fascynujący PRL

Przyznaję. Jestem źle urodzony. Urodziłem się bowiem w PRLu, w epoce wczesnego Gierka – w warunkach, by tak rzec, nieszczególnie korzystnych dla rozwoju młodego człowieka. Smaki były mdłe, zapachy – nieszczególnie przyjemne, kolory – głównie odcienie szarości. I przygnębiająca świadomość, że prawdziwe życie jest nie „tu”, tylko „tam”, za żelazną kurtyną.

 

Kiedy PRL się skończył, kolory, smaki, zapachy zaczęły przenikać i do nas, najpierw w najtandetniejszych wersjach, niestety. Zaczęliśmy także, jak to bywa po wszystkich, nawet bezkrwawych rewolucjach, zacierać ślady peerelowskiej przeszłości, usuwać jej pozostałości: z szaf, z domów, z języka, z myślenia.

 

Nie wszystko dało się usunąć. Na nas, źle urodzonych, pozostałości PRLu działały jak Proustowska magdalenka, tylko trochę gorzkawa: wywoływały bowiem wspomnienia, których woleliśmy nie przechowywać zbyt pieczołowicie. Dostrzegaliśmy te pozostałości także podróżując po innych krajach byłej tzw. demokracji ludowej. „Czemu oni sobie tego nie wyburzyli?” – pytaliśmy.

 

Muszę przyznać, że zawsze irytowała mnie gorliwość moich rodaków, którzy zacierali ślady swojej niechlubnej historii, mówiąc np. – to nie my, to komuniści. Lubię kraje, w których pozostawia się – choćby na jednym budynku – poprzednie nazwy ulic, z minionych epok. Wstydliwa historia to także historia. Bywa, że fascynująca.

 

Dla tych, którzy PRLu nie pamiętają, obserwacja jego pozostałości nie musi być jak gorzka magdalenka. Oni znają tylko współczesny ich kontekst. Mogą je traktować wyłącznie estetycznie, bez ideologicznych obciążeń. Mogą patrzeć na nie tak, jak my patrzymy na przedwojenne fabryki, zamienione w nowoczesne lofty.

 

Filip Springer, autor książki „Źle urodzone” urodził się dobrze. Miał zaledwie siedem lat, kiedy PRL się skończył. Na architektoniczne pozostałości PRLu patrzy więc chłodnym okiem, zarówno jako fotograf, jak i jako reportażysta. Na książkę składają się bowiem właśnie zdjęcia i reportaże o architekturze tamtych czasów.

 

Autor nie traktuje jednak architektury powojennego modernizmu wyłącznie estetycznie. Jego reportaże to fascynująca opowieść – nie tylko o budynkach, ale i o ich twórcach: wybitnych architektach, którym przyszło żyć w trudnych czasach. Co więcej, sugeruje on, że nasz współczesny stosunek do tych budynków pokazuje zarazem nasz stosunek do własnej historii.