8 grudnia 2012

Między jawą i snem, czyli o tłumaczach i mechanikach

Podobno każdy aktor marzy, żeby choć raz w swojej karierze zagrać rolę Hamleta. Natomiast każdy tłumacz – w każdym razie każdy tłumacz z angielskiego – marzy o przetłumaczeniu „Alicji w Krainie Czarów”. Do tej pory spełniło to marzenie tylko dziewięcioro tłumaczy. Może i niewielu, ale – z drugiej strony – rzadko się zdarza, byśmy mieli aż dziewięć przekładów tej samej książki dla dzieci. 

 

Co takiego jest w „Alicji”, że kusi tłumaczy? Po pierwsze, to literacki klasyk, należący do światowego kanonu literatury dziecięcej, co prowokuje, by się z nim zmierzyć. Po drugie, to książka, w której równie ważny jak fabuła jest język. Po trzecie, każdy, kto zna oryginał przyzna, że to książka właściwie nieprzetłumaczalna. A nic tak nie mobilizuje tłumaczy jak nieprzetłumaczalność.

 

„Alicję” możemy czytać niewinnie, najlepiej własnym dzieciom. Ale możemy też perwersyjnie, w sposób filologiczno-komparatystyczny: tzn. obstawić się wszystkimi dostępnymi przekładami i dokonywać porównań z oryginałem. Już sam tytuł okaże się pułapką, bo „Wonderland” to nie żadna Kraina Czarów, tylko raczej kraina dziwów, rzeczy zdumiewających, na granicy snu czy obłędu.

 

Tłumacze i mechanicy samochodowi mają wiele cech wspólnych. Ci ostatni, zaglądając pod maskę, wykrzykują: „co za idiota to panu robił?!”; ci pierwsi natomiast z lubością odsądzają swoich poprzedników od czci i wiary. Robert Stiller, autor jednego z przekładów „Alicji”, pisał o poprzednich przekładach – cytuję – „infantylna paplanina w złym guście”, „roi się od przypadków nierozumienia po angielsku”, „utwór zbanalizowany i upupiony”, „kostropate wiersze”. Nie wiem, czy to nie gorsze od – nawet soczystych – inwektyw mechaników…

 

Autorka najnowszego przekładu profesor Elżbieta Tabakowska jest damą, a damy nie zachowują się jak mechanicy samochodowi. Na pytanie, po co jeszcze raz tłumaczyć „Alicję” odpowiada tak, jak pewien wielki himalaista, który na pytanie, dlaczego chodzi po górach odpowiedział: bo góry są. Nie krytykuje poprzedników, ale proponuje własne, bardzo ciekawe odczytanie klasycznego utworu, oparte i na bogatej praktyce tłumacza, i na teorii przekładu, którą się zawodowo zajmuje.

 

To wydanie ilustrowała sama Tove Jansson, autorka “Muminków”. Zamiast klasycznych karykatur Johna Tenniela, do których przyzwyczaiły nas poprzednie wydania – i których nie znosił sam Lewis Carroll – mamy tu niesamowity, oniryczny świat, w którym tytułowa Alicja nie jest wiktoriańską lalką o za dużej głowie, lecz całkiem współczesną, zwykłą dziewczynką, błąkającą się między jawą a snem.