Artykuł
Najlepsze książki 2013 roku. Literatura obca
W ubiegłym roku ranking literatury obcej obejmował także pozycje spoza beletrystyki. Tym razem redaktor naczelny Xiegarnia.pl Krzysztof Cieślik wybrał pozycje wyłącznie z zakresu literatury pięknej. Prezentujemy Wam subiektywny ranking dziesięciu najlepszych książek, przełożonych na język polski w 2013 roku:
1. Javier Marías, Twoja twarz jutro. Trucizna, cień i pożegnanie, przeł. Ewa Zaleska, Sonia Draga
Z arcydziełami jest tak, że język nie jest w stanie zbyt dokładnie oddać wrażeń, które towarzyszą ich odbiorowi. A że mamy tutaj do czynienia z arcydziełem, to rzecz pewna. Czytelnicy na trzeci tom „Twojej twarzy jutro” musieli zaczekać dwa lata. Szczęśliwie już jest i można cieszyć się całością dzieła Hiszpana. Jeśli komuś wydaje się, że żyjemy w czasach, w których nie powstają wielkie powieści, że w literaturze nie można powiedzieć już nic oryginalnego, albo że wielcy moderniści (Mann, Proust, Musil, Joyce) nie doczekali się następców – powinien sięgnąć po Maríasa. Autor „Jutro, w czas bitwy, o mnie myśl” to literacki gigant, a „Twoja twarz jutro” – powieść filozoficzna w szpiegowskim kamuflażu – to „Zbrodnia i kara” naszych czasów.
2. Michael Crummey, Dostatek, przeł. Michał Alenowicz, Wiatr od Morza
Nowa Fundlandia. Jeśli te słowa kojarzą się u nas z czymś innym niż „zimno”, „Kanada” i „nuda”, to chyba wyłącznie specjalistom (o ile ktoś w Polsce się Nową Fundlandią zajmuje; mnie się to wydaje wykluczone). Aż tu nagle pojawia się Michael Crummey, i nie dość, że się pojawia, to z taką powieścią, której mogliby mu zazdrościć pisarze pokroju Murakamiego. Crummey dowodzi, że można wciąż napisać porządną sagę rodzinną i że konwencja realizmu magicznego wciąż się nie wyczerpała. „Dostatek” kipi od emocji. Znajdziemy tutaj prawdziwą galerię dobrze zarysowanych, charakterystycznych postaci – twardych mężczyzn i, zapewniających trwanie rodzinom, silnych kobiet. Ojciec Phelan – hulaka, rozpustnik, wytrawny interpretator Pisma Świętego – jest zaś chyba „najfajniejszym” bohaterem literackim, jakiego spotkałem w tym roku.
3. Wiktor Pielewin, Napój ananasowy dla pięknej damy, przeł. Ewa Rojewska-Olejarczuk, W.A.B.
Władimir Sorokin, Zachar Prilepin, Wiktor Pielewin – wszyscy trzej najciekawsi współcześni pisarze rosyjscy byli w tym roku przekładani na język polski. O ile w przypadku Pielewina nie liczyłem na wiele, bo jego poprzednie powieści mocno rozczarowały, o tyle od Sorokina i Prilepina oczekiwałem książek co najmniej dobrych. Ale że literatura jest dyscypliną nieprzewidywalną, a Rosjanie należą do nacji jeszcze mniej przewidywalnych od literatury, wyszło zupełnie odwrotnie. Pielewin, postmodernista niewątpliwe wybitny, napisał w końcu rzecz, od której nie można się oderwać, a może raczej: ciągle odrywają od niej wybuchy śmiechu. Stworzyć historię naprawdę zabawną jest niezwykle trudno. Autor „Generation P” jest w tym mistrzem. Może to za sprawą ciemnych okularów, w których pojawia się na wszystkich trzech istniejących zdjęciach, widzi świat trochę inaczej niż my.
4. Hilary Mantel, Na szafocie, przeł. Urszula Gardner, Sonia Draga
Dwie odsłony żywota Tomasz Cromwella, dwa Bookery. Przypadek? Wątpię. Jeszcze pięć lat temu Hilary Mantel znana była stu siedemdziesięciu trzem czytelnikom na Wyspach Brytyjskich, pięciu krytykom literackim z USA i dwóm australijskim hipsterom, którzy czytają tylko powieści, o których nikt nie słyszał. Dziś jest jedną z największych gwiazd współczesnej literatury. Całkowicie zasłużenie, bo „W komnatach Wolf Hall” i „Na szafocie” pokazują, że powieść historyczna nie musi rozgrywać się w Barcelonie i być kalką „Imienia Róży”. Mantel pisze z pasją, a jej dialogi to robota prawdziwie mistrzowska. Podobnie jak kreacja głównego bohatera, szarej eminencji na dworze Henryka VIII. „Na szafocie” nie przynosi odpowiedzi na pytanie, kim jest enigmatyczny Tomasz Cromwell. Czy taka odpowiedź padnie w ostatnim, zapowiadanym na 2015 rok, tomie? Zapewne nie, bo autentyczne postaci rzadko da się opisać w trzech zdaniach. Robert Graves byłby z rodaczki dumny.
5. Kevin Powers, Żółte ptaki, przeł. Michał Strąkow, Insignis
Amerykanie mają szczęście do pisarzy-żołnierzy. Ernest Hemingway, Joseph Heller, Kurt Vonnegut, Tim O’Brien, James Jones, Norman Mailer. Teraz do tej listy można dopisać Kevina Powersa. Powszechny zachwyt anglojęzycznej krytyki nie był specjalnie przesadzony. „Żółte ptaki” łączą dwa skrajne porządki – grozę wojny z liryczną frazą. To właśnie sprawia, że obcujemy z czymś więcej niż tylko powieścią wojenną. We frazie Powersa czuć rękę poety. Może brak tutaj wyraźniej zarysowanych postaci, ale otrzymujemy za to wiele porywających fragmentów. Plus najlepsze pierwsze zdanie, jakie czytałem w tym roku: „Wojna chciała nas zabić wiosną”.
6. Dawid Grosman, Tam, gdzie kończy się kraj, przeł. Magdalena Sommer, Świat Książki
Jeśli któryś z Izraelczyków powinien dostać Nobla, to właśnie Dawid Grosman. Amos Oz jest pisarzem świetnym, ale Grosman zasługuje na określenie „wybitny”. Jeśli mieliście okazję czytać „Kto za mną pobiegnie?” albo „Patrz pod: Miłość”, powinniście się ze mną zgodzić. Szczęśliwie powoli Świat Książki nadrabia zaległości w tłumaczeniach, dzięki czemu ukazała się niedawno świetna powieść „Tam, gdzie kończy się kraj”. Kiedy Grosman ją pisał, jego syn Uri walczył w II wojnie libańskiej. Zginął na krótko przed zawieszeniem broni. Rodzinna tragedia nie wpłynęła zasadniczo na konstrukcję książki, choć odbiła się na jej recepcji. Nie jest to bowiem jedynie powieść antywojenna. Unikający z reguły tematów politycznych Grosman subtelnie kreśli skomplikowane relacje na Bliskim Wschodzie, gdzie z mlekiem matki wysysa się „lęk i nienawiść”. Jednak tym, co zajmuje go w równym stopniu są sprawy zasadnicze: miłość, sens życia, rodzina.
7. Jeffrey Eugenides, Intryga małżeńska, przeł. Jerzy Kozłowski, Znak
„Intryga małżeńska” Jeffreya Eugenidesa jest rewersem „Korekt” Jonathana Franzena. Albo inaczej: „Intryga…” to „Korekty” w wersji soft. O ile Franzenowi udało się wykorzystać postmodernistycznych filozofów i pisarzy, by stworzyć rzecz wybitną, o tyle Eugenides zawdzięcza swoim mistrzom nieco zbyt wiele. Ale nie zmienia to faktu, że „Intrygę małżeńską” czyta się świetnie, a koncept z wykorzystaniem „Fragmentów dyskursu miłosnego” i powieści wiktoriańskiej do pisania o miłości w sposób jak najbardziej współczesny jest trafiony w dziesiątkę. Pamiętajmy też o tym, że Eugenides jest Amerykaninem, co z reguły oznacza solidne opanowanie fachu. Jednym zdaniem: pop na bardzo wysokim poziomie.
8. Thomas Bernhard, Korekta, Czytelnik
Anty-Eugenides. Oczywiście, Bernharda z autorem „Intrygi…” nie łączy nic, ale świetnie pasuje w tym rankingu jako jego przeciwieństwo. Przez wszystkie powieści Austriaka trzeba się przebijać. Walka z materią bywa ciężka, czasem nie sposób się nie poddać. Ale wytrwałym Bernhard odpłaca z nawiązką. „Korekta” pokazuje jego dobrze znane, modernistyczne oblicze. Autor „Wymazywania” podejmuje literacki szlak Franza Kafki, Louisa-Ferdinanda Céline’a i Samuela Becketta; szlak, którym później będzie kroczył np. Michel Houellebecq. Znajdziemy tu bowiem zjadliwą diagnozę cywilizacji połączoną z opisem ciemnego nurtu ludzkiej egzystencji. „Korekta” to również satyra na czasy, w których produkuje się „śmieci duchowe”, czyli rzecz bardzo aktualna. Przynajmniej dla tych, którzy zgadzają się z eseistyką wspomnianego już Franzena.
9. Ian McEwan, Słodka przynęta, przeł. Andrzej Szulc, Albatros
Kiedy pisałem o tej powieści do „Polityki”, potraktowałem ją chyba nieco zbyt ostro. A przecież to, po pierwsze, doskonały „page-turner”, po drugie bohaterowie są skonstruowani bardzo solidnie, po trzecie fabuła trzyma w napięciu. I wreszcie – last but not least – McEwan na koniec zaskakuje czytelnika mistrzowskim posunięciem mniej więcej tak, jak Julian Barnes w „Poczuciu kresu”. Można oczywiście czepiać się, że Javier Marias z podobnego tematu wycisnął arcydzieło, a McEwan ledwie świetnie „czytającą się” powieść, można też narzekać, że parę razy potknął się tłumacz, ale po co? Lepiej przeczytać „Słodką przynętę”. Przyjemność gwarantowana.
10. Javier Marías, Zakochania, przeł. Carlos Marrodán Casas, Wojciech Charchalis, Sonia Draga
Listę zamyka pisarz, który ją otworzył. W hashtagach opisałbym ją mniej więcej tak: #Camus #zło #Dumas #miłość #TrzejMuszkieterowie #znakomite #PułkownikChabert #śmierć #Macbeth #loffciam #literaturazliteratury #Mariasjestwybitny #kimjestem. A standardowo napisałbym, że Javier Marías jest dziś najwybitniejszym europejskim prozaikiem i „Zakochania” są kolejnym – po „Twojej twarzy jutro” – dowodem na prawdziwość tych słów. Choć fabuła jest tutaj dość skromna, to Marías na tyle zręcznie manipuluje czytelnikiem, przedstawiając mu różne wersje wydarzeń i zmieniając nasze postrzeganie bohaterów książki, że trudno się od „Zakochań” oderwać. Przeprowadza przy tym dogłębną wiwisekcję umysłu, przyglądając się relacjom męsko-damskim z pozycji siły i zależności. Must-read.
Godnych uwagi powieści było jeszcze co najmniej kilka, choćby nowe publikacje Kinga czy lé Carrego. Ukazały się kolejne książki Munro i pewnie któraś z nich powinna się w tym rankingu znaleźć (np. „Miłość dobrej kobiety”), ale że jest to ranking subiektywny, pozwoliłem je sobie pominąć. Kolejność, poza zdecydowanym numerem jeden, przypadkowa.