2 marca 2013

Postmodernizm dla dzieci

Wiem, że mówiąc o książkach – i nie tylko – należy unikać zdań, które więcej mówią o mówiącym, niż o tym, o czym mówi. Jednak muszę zacząć od osobistego wyznania: lubię przedmioty nieoczywiste. Także nieoczywiste książki. A więc takie, które zanim wciągną nas w swój świat, zanim zaczną nam opowiadać jakąś historię – zmuszają nas do zadawania pytań, czym one same właściwie są? Jak je zaklasyfikować?

Literatura popularna nie może sprawiać niespodzianek. Melodramat ma wzruszać, pornografia podniecać, horror straszyć. Czytelnik zaskoczony jakimś odstępstwem od reguły, to czytelnik oszukany. Modelowy czytelnik literatury popularnej żąda od niej absolutnej powtarzalności, wariacji wyłącznie w obrębie dobrze znanego, oswojonego wzorca.

 

Literatura popularna powinna być przezroczystą szybą, przez którą widać jakieś postaci i ich historię. Wiadomo, że literatura to nie film, więc nie pokazuje, ale opowiada, lecz dobrze oswojone formy opowieści powodują, że o nich zapominamy: zostaje sama opowieść. Narrator, dialogi, opisy, rozdziały – znikają. Owszem, możemy zatrzymać na nich wzrok, jak znerwicowana gospodyni domowa zatrzymuje wzrok na niedomytej szybie okiennej, nie zauważając za nią pięknego widoku. Na narratorze, dialogach, opisach, rozdziałach – zatrzymują wzrok tylko filolodzy. Być może to także objaw nerwicy.

 

To jednak nie tylko psychologiczna, ale i filozoficzna kwestia. Otóż literatura postmodernizmu tym się różni od literatury innych epok, że każe nam zadawać pytania, czym sama jest. Ona nie tylko opowiada jakąś historię, ale podejmuje z nami, czytelnikami, jakąś grę o nie do końca ustalonych zasadach, w czasie której każe nam akomodować wzrok raz do powierzchni szyby, raz do widzianej przez nią historii.

 

I to nie tylko w książkach dla dorosłych. Kilka lat temu ukazały się dwie dziwaczne książki o dziwacznej bohaterce imieniem Emily. Emily jest trzynastoletnią dziewczynką o dość gotyckim wyglądzie, chodzi własnymi ścieżkami, nie potrzebuje akceptacji innych, nie pasuje do świata. Zły przykład dla dzieci? Owszem, najgorszy! Ale i przecież ucieleśnienie odwiecznej potrzeby buntu przeciw normom i regułom.

 

Także przeciw regułom gatunkowym. Bo czym są właściwie książki o Emily? Komiksami? Książkami obrazkowymi? Żartem słownym, błyskotliwie przełożonym przez Bartosza Wierzbiętę? Nie wiadomo. Szufladkowanie ich nie ma sensu. Sens ma za to potraktowanie ich jako nieszufladkowalnych przedmiotów estetycznych, których można używać do swoich niecnych celów. Na przykład przyzwyczajając dzieci do obcowania z postmodernistyczną kulturą.

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także