Artykuł
Poznasz książkę po okładce
Facebookowy fanpage „Kupiłbym tę książkę gdyby nie okładka” ma już niemal pięć tysięcy fanów. Okładkowa nieporadność w internecie jest od zawsze w cenie (zestawienia szpetnych okładek albumów muzycznych od dawna cieszą się dużą popularnością). Nic w tym dziwnego – niewiele jest śmieszniejszych rzeczy niż absurdalnie brzydkie zwieńczenie graficzne owocu czyjejś ciężkiej pracy, niejednokrotnie zresztą pracy geniusza. Zdarzają się jednak sytuacje odwrotne: okładka książki potrafi stać się funkcjonującym na własnych prawach dziełem sztuki. Mieliśmy w Polsce – bo na rodzimym rynku się tutaj skupimy – nie byle jakich sztukmistrzów w tej dziedzinie, a „Polska szkoła okładek” nie ustępuje wcale słynnej polskiej szkole plakatu. Zapraszam do oglądania.
Przysłowia przysłowiami, ale przecież to oczywiste, że dużo przyjemniej jest nabywcy, kiedy kupując książkę nie musi abstrahować od jej wyglądu. Niech będzie, że to przez domniemaną śmierć druku lub mityczny kryzys czytelnictwa – jesteśmy w każdym razie doskonale świadomi, że książka jest także przedmiotem, a dobry wygląd bardzo pomaga w uczynieniu czytania fajnym. Owocem tej świadomości jest renesans typografii i sympatia do designu, zwłaszcza, gdy nie jest on czynnikiem, który winduje cenę do niebotycznych rozmiarów. O tym, że książka to nie tylko treść, lecz także przestrzeń między słowami lub okładki i strony tytułowe wiadomo od wieków, obojętnie czy według was od czasów Mallarmego, „Życia i myśli JW Pana Tristrama Shandy”, czy czegoś jeszcze innego. Polscy wydawcy i twórcy okładek wiedzieli o tym co najmniej przez cały XX wiek.
Okładka nie tylko mówi wrażliwemu estetycznie odbiorcy wiele o książce, którą zdobi. Mówi równie dużo o kontekście historycznym i geograficznym, dominujących prądach w sztuce, jednym słowem: o ludziach. Mitologie książkowych okładek nie byłyby przecież mniej ciekawe niż te wyjęte przez Rolanda Barthes’a z reklam czy fotografii prasowych. Dobra okładka potrafi jednak wspomnianymi elementami grać, a poza tym koresponduje z książką albo wręcz dokonuje jej interpretacji, ale przede wszystkim – jest ładna, cieszy oko, wywołuje reakcje czytelnika na poziomie czysto estetycznym.
Polscy wydawcy i czytelnicy mają się w tej materii czym chwalić. Lista nazwisk autorów okładek polskich książek jest długa i obejmuje wielu spośród najzdolniejszych i najbardziej utytułowanych krajowych grafików i rysowników, którzy – co ważniejsze od wszelkich tytułów i nagród – zdołali wytworzyć własne, rozpoznawalne na pierwszy rzut oka style i wkroczyć na karty encyklopedii jako ci, którzy robili z wyglądu książek sztukę. Daniel Mróz, najbardziej znany na całym świecie jako ilustrator dzieł Stanisława Lema, doczekał się na przykład własnego, urodzinowego Google Doodle, co jest chyba wystarczającym wyznacznikiem popularności i sympatii czytelników. Niemal wszyscy, którzy znają Lema, znają także ilustracje Mroza. Błędem byłoby jednak sądzić, że ograniczał się on tylko do “Bajek robotów” czy “Cyberiady” – artysta ma na swoim koncie także między innymi świetne okładki do książek Mrożka, Verne’a czy Gombrowicza. Podobnie jak pozwalająca wykazać się wyobraźnią i własną wizją fantastyka, ogromną szansę na rozpoznawalność dawała grafikom literatura dziecięca i młodzieżowa. Śmiało można stwierdzić, że przynajmniej dwóch z artystów, którzy się nią zajmowali, wykorzystało tę szansę z nawiązką i dziś ich ilustracje znane są każdemu polskiemu „byłemu” dziecku (nie wiem jak to jest z dziećmi obecnymi). Mowa oczywiście o Janie Marcinie Szancerze i jego okładkach dla Brzechwy, Tuwima i innych najpopularniejszych autorów, z którymi od lat dorasta się między Tatrami a Bałtykiem. Nie mniej rozpoznawalny jest Bohdan Butenko i jego okładki do powieści Edmunda Niziurskiego czy Adama Bahdaja. Marek Piegus dla każdego czytelnika ma twarz ancymona narysowanego kreską Butenki, nie zaś grającego go w serialu telewizyjnym Grzegorza Romana.
Projektowaniem okładek zajmowali się także ludzie, których niekoniecznie z tym zajęciem kojarzymy. Franciszka Themerson ilustrowała przecież nie tylko dzieła męża, zresztą nawet gdyby tak było – prawdopodobnie wystarczyło by to, aby ją w tym miejscu wymienić. Kultowy Mieczysław Piotrowski, znany dziś być może przede wszystkim jako pisarz, zarabiał głównie jako ilustrator książek i rysownik (a także człowiek filmu). Z kolei Jan Lenica, który zawsze pozostanie – przynajmniej dla mnie – reprezentantem polskiej szkoły animacji, także stworzył kilka okładek, które dziś w antykwariatach zadziwiająco wyróżniają się spośród innych zakurzonych woluminów. Świetne okładki książkowe mają na swoim koncie Edward Dwurnik czy Roman Opałka, których nie trzeba przedstawiać nikomu, kto wie coś o dwudziestowiecznej polskiej sztuce. Prace Andrzeja Heidricha znane są natomiast dosłownie wszystkim. Urodzony w Warszawie grafik od pięćdziesięciu lat jest autorem emitowanych przez NBP polskich banknotów, ale także wielu znaczków pocztowych czy choćby poprawek do obecnego godła Polski. Inne jego prace znane mogą być także wszystkim, którzy lubią literaturę. Coś jeszcze? Choćby to, że słynną okładkę tomu „Z ponad” Juliana Przybosia stworzył Władysław Strzemiński, Jan Młodożeniec zaprojektował natomiast znanych okładek całe mnóstwo. Żeby daleko nie szukać – choćby do książek Steinbecka, Tyrmanda, Gombrowicza, Osieckiej, Cortazara, Grzesiuka czy Jacka Londona. Trochę dobrego w tej dziedzinie zawdzięczamy również Szymonowi Kobylińskiemu i Franciszkowi Starowieyskiemu. Poza wszystkimi tymi sławami warto wymienić może nieco mniej znanych, ale mających na swoim koncie nie gorsze prace artystów, takich jak choćby: Ignacy Witz, Aleksander Stefanowski, Jerzy Jaworowski, Andrzej Strumiłło, Wojciech i Emilia Freudenreichowie, Mieczysław Wasilewski, Jerzy Czerniawski, Maciej Buszewicz, Andrzej Czeczot czy Olga Siemiaszko.
W tym materiale nie chodzi jednak o nazwiska i biografie autorów, ale o zaprezentowanie niewielkiego wyboru samych okładek, co niniejszym czynię. Dociekliwi zauważyli pewnie, że większość z nich można znaleźć także w albumie „Tysiąc polskich okładek” Aleksandry i Daniela Mizielińskich. Owszem, nie ma co ukrywać, sporą część z nich ściągnąłem z tej znakomitej książki, którą bardzo polecam.
Wszystkie zaprezentowane okładki pochodzą z książek wydanych w dwudziestym wieku. Nie znaczy to jednak, że sądzę, iż dzisiejsze projekty są gorsze i po złotym wieku nadszedł wiek powlekany papierem ściernym. Wyróżnienia za okładki całkiem współczesne łatwiej będzie mnie, laikowi, przyznać, kiedy minie trochę czasu. Pewne jest jednak, że dzieje się całkiem nieźle, choć nieco inaczej. Dowodów nie trzeba długo szukać – wciąż pojawiają się nowe serie, których identyfikacja graficzna kojarzona jest z miejsca (jak choćby seria reportażowa Czarnego). Jeśli chodzi o same okładki to pierwszymi rzeczami, które przychodzą mi do głowy są choćby rzeczy z wydawnictwa Karakter, wykonywane przez grupę Twożywo okładki dla przewodników Krytyki Politycznej (choć przykładowo „psychodeliczna” okładka „Encyklopedii polskiej psychodelii” Sipowicza także jest w dużym stopniu kolekcjonerska), książki dla dzieci wspomnianego małżeństwa Mizielińskich czy wydany w zeszłym roku przez Ha!art „Szaman” Egona Bondy’ego, którego okładka zrobiona jest tak, jak gdyby miała być oglądana w okularach 3D. Jestem pewien, że skojarzenia większości czytelników są zupełnie inne i z całą pewnością świadczy to o dzisiejszym rynku całkiem dobrze.
A na koniec, dla smaku – kilka okładek obleśnych. Bawcie się dobrze.