1 grudnia 2012

Traktat o chałupniczej robocie

Jeszcze do niedawna istniało w polszczyźnie dwuznaczne moralnie słowo „chałupnik”. Dwuznaczne, bo niby sugerujące wykonywanie jakiejś pracy, ale i zarazem deprecjonujące tę pracę, jako niepełnowartościową. No bo jakże to: praca bez zakładu pracy? Bez wychodzenia co rano z domu? Bez kanapki i termosu w teczce? I – co najważniejsze – bez kontroli nad tym, co się właściwie robi?

 

Nie tylko państwo nie ufa chałupnikom, ale i przedstawiciele ludu pracującego miast i wsi. Mam znajomego, który jest dekoratorem wnętrz. Pracuje najczęściej w domu, realizując projekty klientów na komputerze. Co jakiś czas przychodzi do niego pani sprzątająca. Zwykle stara się wówczas wychodzić z domu, żeby jej nie przeszkadzać, ale któregoś dnia musiał pracować w tym czasie, kiedy ona sprzątała. W pewnej chwili zaczęła mu się przyglądać i po chwili powiedziała: „Ale pan to ma nudną pracę!”.

 

Praca intelektualna, jaką jest pisanie – a właściwie czytanie i pisanie – wydawać się może bodaj najbardziej podejrzana, nudna i bezproduktywna. Można oczywiście liczyć, ile się przeczytało stron w ciągu dnia, ile napisało linijek, na ile pomysłów się wpadło. Łatwiej chyba policzyć ile kaw czy herbat się przy tym wypiło i ile ołówków obgryzło, by nie wspomnieć o papierosach.

 

W mojej rodzinie krąży pewna legenda o kuzynie-wynalazcy, który – w epoce głębokiego PRLu – przez wiele lat pracował nad jakimś wspaniałym wynalazkiem usprawniającym życie. Kiedy wynalazek był gotowy, zgłosił go do Urzędu Patentowego. Tam jednak jego wynalazek przepadł. A niedługo później okazało się, że ktoś inny go sobie przywłaszczył. Nasz kuzyn załamał się i popadł w obłęd.

 

Kiedy sięgnąłem po książkę „Wynalazca” Jean-Francoisa Martina przypomniała mi się ta rodzinna legenda. Wyobrażam sobie, że praca naszego kuzyna przypominała pracę bohatera tej książki: chałupniczą i wysoce frustrującą. Fascynującą wyłącznie w kwestii efektów – do których droga jest żmudna, nudna i zniechęcająca.

 

Książka jest fantastycznie ilustrowana przez autora tekstu i pięknie wydana przez wrocławskie wydawnictwo Format. A opowiada o genialnym pomyśle, na który wpadł tytułowy wynalazca. Pomyśle, który pozwolił mu uniknąć presji wymyślania kolejnych wynalazków. To godne zastanowienia rozwiązanie, dla wszystkich chałupników. Szkoda, że mój kuzyn nie wpadł na podobny pomysł. A może wpadł i właśnie ten patent mu ukradziono?