Dane są optymistyczne. Już prawie 60 procent naszych obywateli uwolniło się od zgubnego nałogu czytania. To spore osiągnięcie, biorąc pod uwagę, że do pierwszego kontaktu z używką dochodzi już w dzieciństwie. Wpływ środowiska też robi swoje. Ludzie bezwstydnie obnoszą się z zakurzonymi powieściami w metrze, tramwaju, autobusie. Witryny księgarni epatują kolorowymi krzykliwymi okładkami. W każdej dzielnicy można spotkać bibliotekę publiczną, dostarczającą papierowej trucizny za darmo.
Książki są dziełem samotności i milczenia, a literaci outsiderami ogarniętymi przymusem pisania. Twórcy knajpiani czy kawiarniani to wyjątki. W zawód pisarza wstępuje się najczęściej jak do klasztoru. To nie tylko asceza, lecz także celibat.
"A Small Town Near Auschwitz" to nie jest zwykła monografia Będzina czasów okupacji niemieckiej. To więcej niż monografia. To naukowa i osobista jednocześnie refleksja o czasach Zagłady Żydów, o postawach ludzi w czasach piekielnych, o woli życia, o upokorzeniu człowieka i człowieczeństwa, o świadomym i nieświadomym uwikłaniu w aparat przemocy i zabijania.
„Tak jakby w miłości mogło się wybierać, tak jakby to nie był piorun, który strzela w ciebie i zostawia cię zwęglonego na środku patio. […] Nie wybiera się Beatrycze. Nie wybiera się Julii. Nie wybierasz ulewy, która zmoczy cię do suchej nitki, gdy wracasz z koncertu” – napisał Julio Cortazar w „Grze w klasy”, swojej Wielkiej Księdze. I nie wybierasz książek, które cię uwiodą – należałoby pewnie dodać.
Są takie słowa, które - wszedłszy w szerszy obieg - zmieniają znaczenie. Pomijając słowo „bynajmniej” mylone ze słowem „przynajmniej”, moim ulubionym jest słowo „spolegliwy”, które uparcie i nieskrycie używane jest jako synonim „uległego”, tymczasem oznacza kogoś, na kim można polegać.