15 listopada 2015

Fynf und cfancyś

Obdarzony dwudziestopięciocentymetrowym penisem, bohater najnowszej książki Witkowskiego, nosi imię Michał, stąd z miejsca wyobrażamy sobie autora, w roli prostytuującego się na obczyźnie chłopaka, w czasach, kiedy nie był jeszcze zdolnym pisarzem, a nawet celebrytą modowym. Tego, co jest zmyśleniem, a co doświadczeniem, nie jesteśmy w stanie odróżnić i pozostaje tylko zaufać deklaracjom Witkowskiego, że daje nam literacką fikcję, a nie obnaża się przed nami, kreśląc swoje młodzieńcze CV.

Premiera książki, zaplanowana na 6 maja, została przesunięta, ze względu na rozdmuchaną aferę z nazistowskimi błyskawicami na furażerce, którą wcielenie Michała Witkowskiego, nazywające się Miss Gizzi, nieopatrznie i bezmyślnie włożyło na głowę. Przeprosiny na niewiele się zdały, wydawnictwo zdystansowało się od pisarza, przesuwając premierę książki na październik, a sam pisarz zniknął na kilka miesięcy, nie tylko z facebooka, ale również z celebryckich ścianek, deklarując, że tak naprawdę to jest pisarzem, a romans ze światem mody, pozwoli mu napisać fascynującą powieść, przedstawiającą „piekło kobiet w Babilonie, zwanym Warszawą, kobiet, które same stworzyły piekło, w którym mieszkają, kobiet, które się nawzajem obgadują w wywiadach dla portali.” Nie możemy się już doczekać …

„Fynf und cfancyś” tematyką wraca do rewelacyjnego „Lubiewa”, choć tym razem jesteśmy na obczyźnie, w czasach, kiedy bogaty Zachód był krainą dostatku, pięknych wystaw, dezodorantów, papierosów Marlboro i tego wszystkiego, co przeciętny Polak mógł jedynie spotkać w Peweksie. Poznajemy dwójkę bohaterów: szesnastoletnią Diankę, czyli tak naprawdę Milana ze Słowacji, o wyglądzie pazia z kreskówki dla grzecznych dzieci, oraz Michała, obdarzonego wspomnianymi centymetrami i tym wszystkim, czego zawsze brakowało Diance, czyli powodzeniem.

Autor zapowiadając swoją książkę deklarował, że będziemy się przy niej dobrze bawić, a nawet zaśmiewać w głos i słowa dotrzymał. O ile „Lubiewo” było wprowadzeniem w gejowski świat siermiężnej rzeczywistości, polskiej rzeczpospolitej kiblowej i pikietowej, (pikieta to miejsce spotkań gejów szukających szybkiego seksu), to „Fynf und cfancyś” jest opisem jakiegoś egzotycznego mikroświata, w którym bogaci kapitaliści, płacą Europie Wschodniej haracz, za jej młodość, naiwność i biedę. To menażeria typów, zboczeń, uwodzeń i zwodzeń, to podane przepisy na każdy rodzaj klientów, szukających uciechy z młodymi chłopcami, gotowymi oddawać się za czekoladę Milka i rzeczywiście doskonała zabawa słowem, bo Witkowski jak nikt inny potrafi rozśmieszyć nas do łez.

Atutem najnowszej książki Witkowskiego, jest też, poza humorem i obleśnością, odejście od na siłę wymyślonej fabuły, zrezygnowanie z ciągłości opowiadania, czego musiał się trzymać, pisząc kryminał, którym miał być „Drwal”. „Fynf und cfancyś” jest zlepkiem historyjek, opowieści, refleksji zawodowych młodocianych prostytutek, podanych z perspektywy dojrzałego autora, który przecież ten świat musiał poznać od podszewki.

Powieść jest smacznym daniem z tłustymi kawałkami mięsa – wydaje się też być napisana trochę przypadkowo, od niechcenia, jak się pisze wspomnienia z podróży, zakończonej trzydzieści lat temu i odgrzewanej w mikrofalówce pamięci.