Recenzja
Indiana Jones w szpilkach od Blahnika
„Szmaragdowa tablica” Carly Montero spełnia wszelkie konieczne warunki, by stać się bestsellerem. To napisana z rozmachem – zarówno objętościowym, jak i dziejowym – historia dwóch romansów w konwencji „miłości niemożliwej” z intrygą w stylu Indiany Jonesa w tle.
Ana angażuje się w poszukiwania tajemniczego dzieła sztuki – legendarnego obrazu Giorgionego, „Astrolog”. W poszukiwaniach pomaga jej doktor Arnoux, pracownik EFLA (Europejskiej Fundacji na rzecz Zrabowanych Dzieł Sztuki), a także jej bardzo bogaty niemiecki narzeczony, Konrad. Trop wiedzie do Paryża z czasów II wojny światowej, do żyjącej ówcześnie młodej żydówki Sarah Bauer i przystojnego majora Waffen-SS, Georga von Bergheima. W intrygującą i zawiłą historię obrazu wmieszany jest nie tylko Hitler, wenecki malarz Giorgione czy rodzina Medyceuszy, lecz także Aleksander Wielki i hybrydyczny bóg Hermes Trismegistos.
Jeśli ktoś oczekuje po tej powieści czegoś na miarę kunsztownej narracji Umberto Eco, niestety zawiedzie się. Nawet fani fachowości Dana Browna nie bardzo mają tu czego szukać. W powieści hiszpańskiej pisarki pełno jest bowiem wszystkiego. Niestety, brakuje w niej umiaru. Są oczywiście naziści (konieczny element każdej intrygi historycznej) i fanatyczni neonaziści, jest troszkę alchemii, a także obowiązkowa, napędzająca całą akcję tajemnica z odległej przeszłości, która żywi się spiskową teorią dziejów. Jednak sama zagadka tytułowej szmaragdowej tablicy potraktowana została po macoszemu. Poza tym, iż miejsce jej ukrycia skrywa poszukiwany obraz, nie dowiadujemy się niczego więcej, a już o tym, iż jakoby skrywa ona sekret pozyskiwania kamienia filozoficznego ani słówka nie ma. Szkoda, bo to jeden z najciekawszych – obok Świętego Grala – mitycznych artefaktów. Rozwiązywanie zagadki „Astrologa” przychodzi bohaterom zaś niejako samoistnie – przypomina pasmo zaskakujących przypadków i zbiegów okoliczności, wydarzających się między wycieczkami za miasto, kolacjami w najlepszych restauracjach i wystawnymi przyjęciami.
Autorka jest również wyczulona na najdrobniejsze nawet szczegóły, przynajmniej jeśli chodzi o „product placement”. Dzięki temu dowiadujemy się wszystkiego o gadżetach i strojach głównej bohaterki. W każdym rozdziale pojawia się choć jeden iPod, BlackBerry, apaszka Hermèsa, bransoletka Cartiera, sukienka Armaniego lub przynajmniej Conversy. W efekcie otrzymujemy Indianę Jonesa na szpilkach, może i od Manolo Blahnika, ale w złym guście.