Recenzja
Kampucza. Godzina Zero
Kraj, w którym praktycznie wszyscy umiejący czytać mieszkańcy zostali skazani na śmierć. Miejsce, gdzie urojone wizje Mao zostały całkowicie wprowadzone w życie. A „Kto nie pracuje, niech nie je” nabrało jeszcze bardziej przerażającej formy niż w ZSRR. Starsi ludzie ginęli z rąk najskuteczniejszych maszyn do zabijania, czyli dzieci. Wszechwładna Organizacja widziała wszystko i decydowała o wszystkim, aranżowała małżeństwa, rozbijała rodziny, pilnowała godzin snu i nieustannej pracy w polu, zliczyła każde ziarno ryżu. Kambodża przez cztery lata była całkowicie odgrodzona od świata, cudzoziemcy, którzy zdecydowali się zostać, zniknęli bez śladu.
Zbigniew Domarańczyk był pierwszym obcokrajowcem, z wizą numer jeden, który dotarł dosłownie miesiąc po obaleniu reżimu Czerwonych Khmerów. Reporter na własne oczy ujrzał to co władze Kambodży, przy cichym wsparciu Chin, ukrywały przed światem. Szeregi ocalałych, oderwanych od bliskich, starają się wrócić do domów, w których nikt na nich nie czeka. Kraj, w którym nie ma żadnego szpitala, fabryki, a każda szkoła została przekształcona w więzienie, miejsce tortur. A największa duma kraju, Angkor Wat, stała się ogromnym cmentarzyskiem.
Książka jest przerażającym świadectwem tego, czego po prostu pojąć się nie da. Czy można zrozumieć wymordowanie połowy narodu w imię jakże powtarzalnego motywu „stworzenia nowego człowieka”? Domarańczyk przedstawia tragiczny los państwa, które miało nieszczęście stać się pionkiem w geopolitycznej grze Chin, ZSRR, USA i Francji.
Autor w sugestywny sposób opisuje puste ulice Phnom Penh. Jedyne co przykuwa jego wzrok to buty. Dziesiątki, setki, tysiące klapków, sandałów, butów walających się po wszystkich ulicach stolicy. Ostatnia pamiątka po ich właścicielach. Tak jak puste domy, z nietkniętymi posiłkami, zdjęciami rodzinnymi i zeszytami dzieci. Można pomyśleć, że to miejsce po atomowej apokalipsie. Chociaż w mieście nie było żadnego wybuchu.
Język „Kampuczy…” jest dosyć specyficzny, czasami nużący. Literacko książka pozostawia niedosyt, ale w tym wypadku to nie styl jest najważniejszy. Domarańczyk przeprowadza dziesiątki rozmów zarówno z ofiarami, jak i oprawcami. Bankier, zapewne jedyny jakiemu udało się przeżyć, prowadzi autora do opuszczonego gmachu banku, który tonie w banknotach. Zakazanych za Pol Pota, jak każda inna waluta. Nauczycielka, ocalała udając niepiśmienną, była podczas egzekucji własnego męża. Nie mogła nawet drgnąć. Zdziczały chłopiec, uratowany przez kota, przestał mówić ludzkim głosem, gdy zobaczył jak ginie cała jego wioska. Lekarz, których w całej Kambodży zostało raptem siedmiu, pokazuje zniszczony rentgen – największe zło poprzedniego reżimu. Tak jak pralka, telewizor, czy jakikolwiek inny sprzęt. To właśnie rozmówcy stanowią największą wartość tego reportażu.
Lektura jest niewątpliwie przeznaczona dla osób o mocniejszych nerwach. Książka pozostawia nas z dziesiątkami pytań, wzbogaconymi o niepokój, złość i przerażenie. Chociaż chyba taka właśnie jest rola literatury non-fiction, nie pozwala nam wygodnie zasiąść w fotelu. A tym bardziej zapomnieć.