6 lutego 2015

Między koszmarem a marzeniem

„Życie i czasy Stephena Kinga” Lisy Rogak nie spełnia obietnicy, jaką składa swoim tytułem. O ile życie mistrza horroru opisane jest dość obszernie, co jest oczywiste w przypadku biografii (nieautoryzowanej), o tyle opis „jego czasów” jest więcej niż marny.

Sięgając po tę książkę liczyłem na obszernie zarysowane tło epoki. Sądziłem, że dowiem się więcej o Ameryce opisanej przez Stephena Kinga, że mroczne, pełne tajemnic miasteczka z jego powieści znajdą swoje dopełnienie w opisie zmian kulturowych zachodzących na przestrzeni ostatnich dekad w Stanach Zjednoczonych. Liczyłem na to, że amerykańskie konflikty, lęki, nadzieje, społeczne i gospodarcze bolączki, kulturowe trendy zostaną wpisane w opowieść o życiu i twórczości Stephana Kinga. Miałem nadzieję, że ukazane zostaną nieco głębiej mechanizmy współczesnego wielkiego biznesu, jaki stanowi literatura popularna. Niestety, Rogak niemal w ogóle tego nie oferuje.

Najciekawszą rzeczą w tej książce – choć dowiadujemy się o tym jakby mimochodem – jest pokazanie niezwykłego awansu ekonomicznego i społecznego, jaki stał się udziałem mistrza horroru i jego bliskich. Zarówno King jak jego żona Tabitha King pochodzili z ubogich rodzin. Przez pierwsze lata małżeństwa (początek lat 70. XX w.) zasilali warstwę dobrze opisaną przez socjologów i ekonomistów – pracujących ubogich.

Codzienność Kingów stanowiły długi, kiepsko opłacana praca, brak ubezpieczenia zdrowotnego, niemożność kupna leków w przypadku choroby dzieci, ciągły strach i stres wywołane niepewną przyszłością, konieczność liczenia się z każdym, marnym groszem. Ich udziałem był amerykański koszmar, wstydliwy długi cień amerykańskiego marzenia: „co kilka miesięcy firma telekomunikacyjna informowała ich o odłączeniu telefonu (…). Było tak źle, że gdyby [żona – K. W.] poprosiła go, aby znalazł sobie jeszcze jedną nocną robotę, zapewne by to zrobił”. King opowiadał później: „rosły we mnie coraz bardziej chore emocje – od wściekłości po zapiekłą nienawiść”.

I nagle – sukces. Dwa tysiące pięćset dolarów zaliczki od wydawnictwa Doubleday za „Carrie”. Kwota niewyobrażalna dla biedaków! Za te pieniądze Kingowie kupili swoje pierwsze sprawne auto i przeprowadzili się do czteropokojowego mieszkania. Coraz większy sukces i pieniądze stały się ich domownikami. Alkohol i narkotyki, którymi „żywił się” pisarz – także. Z amerykańskiej nędzy uciekli w dostępny nielicznym świat amerykańskiego bogactwa. W tym momencie opowieść Rogak staje się o wiele mniej ciekawa, robi się banalna i szablonowa – jak większość książek o gwiazdach show biznesu, gdy już ukryją się za murami swoich majątków. Pojawia się typowy szablon: sukces pisarski równa się luksus, leczenie nałogów, działalność charytatywna i chęć płacenia jak najmniejszych podatków.

Wrócę do największego rozczarowania książką: liczyłem na obszerną analizę „życia i czasów” Stephena Kinga, która pozwoli zrozumieć wzajemne relacje między jego twórczością a otaczającą go rzeczywistością kulturową. Nic z tego. Niewiele dowiadujemy się o tym, jak twórczość Kinga (tak często przecież ekranizowana!) wpłynęła na trendy popkulturowe choćby tylko w samych Stanach Zjednoczonych. Owszem, dużo tu informacji, nieraz bardzo drobiazgowych, np. ile plymouthów zamówiono na plan „Christine” – ale całościowo daje to obraz zszytego chronologią patchworku. Nie wykluczam, że część czytelników będzie usatysfakcjonowana tym biograficznym zbiorem informacji. Mi pozostaje spory niedosyt.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także