Recenzja
Pomocnik kata – recenzja
„Pomocnik kata”, czyli przedwojenny łowca pedofili na tropie radzieckich szpiegów.
Po wydanej w ubiegłym roku „Dziewczynie o czterech palcach” Marek Krajewski powrócił do historii szpiegowskiej, pisząc ciąg dalszy przygód Edwarda Popielskiego, wrzucając swojego bohatera ponownie w wir szpiegowskich harców i kreśląc sugestywny obraz nie tylko przedwojennej Warszawy, ale również, jeśli nie przede wszystkim wschodnich rubieży, opisując takie miejsca jak Ludwipol, powiat Równe, województwo wołyńskie, czy Święty Krzyż, gmina Słupia Dolna, zwracając szczególną uwagę na stan dróg tych przygranicznych lokalizacji, gdzie toczy się, przyznajmy, dość dynamicznie, akcja „Pomocnika kata”.
W Posłowiu „Pomocnika kata” pisarz zaznacza, że opisane w książce wydarzenia to mieszanina prawdy historycznej oraz fikcji, dzięki czemu możliwym było wplątanie Edwarda Popielskiego w intrygę, której skutkiem było zabicie w czerwcu 1927 roku radzieckiego ambasadora. Zbrodni tej dokonał, skutecznie do niej podżegany, Białorusin Borys Kowerda. Tytułowym pomocnikiem kata został rzecz jasna lwowski komisarz policji, znany również jako Łyssy, absolwent filologii na Uniwersytecie Wiedeńskim i właśnie dzięki swoim lingwistycznym umiejętnościom przydzielony do zadania, które miało skłonić młodego Kowerdę do podjęcia się zamachu, który zdawał się być zaplanowanym przez słynną Dwójkę, czyli II Oddział Sztabu Generalnego, zajmującą się wywiadem i choć misja Popielskiego zakończyła się sukcesem, to jednak szereg komplikacji, dzięki którym z zapartym tchem śledzimy losy policjanta, wskazują, że za sukcesem morderczej misji niekoniecznie stoi nasz słynny wywiad.
Miłośnicy historii i prozy Marka Krajewskiego, skutecznie odświeżą sobie informacje o legendarnym ruchu prometejskim, który w okresie między wojnami, miał na celu rozsadzenie Związku Sowieckiego na szereg niepodległych państw, co jak wiadomo udało się zrealizować dopiero w 1991 roku. Na kartach powieści Krajewskiego spotkamy szereg postaci historycznych, na czele z Marszałkiem Piłsudskim, będącym wielkim admiratorem działalności Popielskiego. Skrzętni badacze historii wypomną autorowi, że zabity Piotr Wojkow, nie uczestniczył w zamordowaniu i ćwiartowaniu zwłok rodziny carskiej, co miało być jednym z argumentów, dzięki któremu przekonano zamachowca o konieczności zabójstwa. Już w 1919 roku wykluczono by brał w tym udział, ale Polacy mogli go nienawidzić z tego powodu, że utrudniał zwrot polskiego mienia, w tym np. dzwonów kościelnych, zrabowanych jeszcze pod zaborem carskim.
Przygody komisarza wplątanego w działania wywiadów polskiego i radzieckiego stanowią esencję tej dynamicznej opowieści, gdzie nieustraszony Lwowianin nie zawaha się narazić reputacji swojej dystyngowanej kuzynki Leokadii, która wpadnie w łapy brutalnych przeciwników policjanta. Misternie nakreślona finałowa partia historii, daje nam obraz kresowej Polski, gdzie w malowniczo odrestaurowanej przez autora rzeczywistości, Popielski wykona swoje zadanie, przydzielone mu także ze względu na swoje bezkompromisowe podejście do problemu pedofilii, która w opisywanym okresie nie wzbudzała tylu kontrowersji co obecnie.
Marek Krajewski sprawnym piórem bawi nas swoją przedwojenną, szpiegowską historią, jednakże niepotrzebnie zamula tok opowiadania, wprowadzając na karty książki brytyjskiego wykładowcę akademickiego profesora Rogera Greymora, którego wykładu musimy słuchać, jakby pisarz nie potrafił jego opowieści i wyjaśnień wkomponować w wartką akcje.
Popielskiemu cudem udaje się wyjść cało, z tej zagmatwanej historii, co rzecz jasna pozwala podejrzewać wiernemu czytelnikowi, że to nie było ostatnie zadanie, jakie przydzielił mu przedwojenny wywiad, choć te zmagania w oddaleniu od dobrze znanego Lwowa, nie tylko wprawiają w rozdrażnienie jego ukochaną kuzynkę, ale także wywołują wyrzuty sumienia, że to z jego przyczyny młody Kowerda trafił na długie lata do więzienia. Historycy mogą tutaj dodać, że zamachowiec opuścił więzienie po 15 latach, a ostatecznie trafił do USA, gdzie zakończył życie w wieku 81 lat.
Całe szczęście, pisarz już zapowiedział, że w swojej kolejnej książce wróci do rodzinnego Wrocławia i bohatera, dzięki któremu zyskał sławę i własny mural w mieście, którego mieszkańcy podświadomie tęsknią do mrocznego i perwersyjnego życia Eberharda Mocka. Osobiście już się cieszę na jesiennego „Mocka Metropolis”.